Tymi morderstwami żyła cała Polska!
Wampir z Bytomia
Rok 1974 – to właśnie wtedy wśród mieszkańców Śląska pojawił się ogromny niepokój, który trwał przez następne lata. Rozpoczęły się bowiem brutalne ataki na kobiety, a rok później – również makabryczne morderstwa. Pomiędzy 1975 a 1982 roku zginęło łącznie 5 młodych kobiet. Ich zwłoki były zmasakrowane, a same ofiary – pośmiertnie zgwałcone. Przerażona społeczność nazwała nieznanego prześladowcę „Wampirem z Bytomia”.
Ostatnią z ofiar wampira była 17-letnia dziewczyna, Bogusława Ludyga. To dzięki niej – tożsamość mordercy została odkryta. 8 maja 1982 roku do służb trafiło zgłoszenie o tym, że młoda kobieta zasłabła i zmarła na cmentarzu. Milicję i pogotowie powiadomił szwagier ofiary, rzekomy naoczny świadek zdarzenia – Joachim Knychała.
Dokładne oględziny wykazały jednak, że kobieta nie zasłabła, lecz została uderzona w głowę tępym narzędziem. Ponadto, ślady nasienia jednoznacznie wskazały, że została zgwałcona. W tym momencie wyszło na jaw, że to właśnie Knychała jest poszukiwanym od dawna „Wampirem z Bytomia”.
Mężczyznę aresztowano podczas pogrzebu szwagierki. Na początku nie przyznawał się do winy. Jednak badanie wariografem, podważenie wszelkiego alibi, wizje lokalne, a także szczegółowe informacje na temat morderstw, o których mężczyzna wiedzieć nie mógł (chyba, że sam je popełnił) – jednogłośnie potwierdziły, że jest winny.
Knychała zafascynował się zbrodnią podczas procesów drugiego ze słynnych seryjnych morderców – Wampira z Zagłębia. W dzieciństwie wychowywał się w patologicznym środowisku i według psychologów – zwyczajnie bał się kobiet.
Knychała miał dwójkę dzieci. Mimo, że był żonaty, jak sam stwierdził – tylko penetracja martwych ciał i widok zmasakrowanych zwłok dawały mu pełną satysfakcję i spełnienie seksualne. Kobiety natomiast uważał za prowokatorki i zgubę każdego mężczyzny. Trzy lata po aresztowaniu na mężczyźnie wykonano wyrok śmierci.
Wampir z Zagłębia
ak już wyżej wspomnieliśmy, seryjnym mordercą, którym zainspirował się Joachim Knychała był „Wampir z Zagłębia”, czyli prawdopodobnie – Zdzisław Marchwicki.
Dlaczego prawdopodobnie? Kto oglądał film „Jestem mordercą” będzie znał odpowiedź. Sprawa „Wampira z Zagłębia” wstrząsnęła całym krajem na przełomie lat 60 i 70 XX wieku. To właśnie w tym okresie, w godzinach wieczornych zaczęły ginąć kobiety.
Pierwszą z nich była Anna Mycek. Kobietę zamordowano w 1964 roku. Od tamtego momentu, w przeciągu 6 kolejnych lat doszło do 21 napadów na kobiety, w tym 14 zakończyło się śmiercią. Sprawa zyskała rozgłosu, gdy jedną z ofiar została Jolanta Gierek – bratanica I sekretarza KC – Edwarda Gierka. Wówczas schwytanie mordercy stało się priorytetem dla polskiej milicji.
Dodatkową rolę spełniała opinia publiczna - władze nie mogły pozwolić na to, by społeczeństwo żyło w przekonaniu, iż ktoś zamordował członka rodziny sekretarza i nie został za to solidnie ukarany.
Śledztwo było jednak bardzo trudne do przeprowadzenia, a znalezienie sprawcy - niemalże niemożliwe. Sytuacja zmieniła się, kiedy w trakcie przesłuchań odkryto prostego, ubogiego mężczyznę, ojca rodziny, który pasował do rysopisu psychologicznego mordercy, a także mieszkał w pobliżu miejsca zbrodni. Mężczyzna nazywał się Zdzisław Marchwicki.
Mężczyznę skazano na karę śmierci za zamordowanie w brutalny sposób 14 kobiet i usiłowanie zabójstwa kolejnych 7. Śledztwo w jego sprawie trwało ponad 2 lata, natomiast akta sprawy obejmowały ponad 166 tomów. Rozprawy sądowe transmitowane były w telewizji. Na żywo oglądały je miliony Polaków.
Egzekucja odbyła się w 1977 roku. Z uwagi na okoliczności aresztowania i przetrzymywania oskarżonego, brak jakichkolwiek dowodów na jego winę oraz priorytet w sprawie schwytania mordercy bratanicy Gierka - wiele wskazuje za tym, że to jednak nie Marchwicki był słynnym „Wampirem z Zagłębia”. Tego jednak nigdy się już nie dowiemy.
Szatan z Piotrkowa
„Szatan z Piotrkowa”, seryjny morderca, pedofil – sprawa Mariusza Trynkiewicza odżyła w 2014 roku, kiedy zakończył się jego wyrok za zamordowanie i wykorzystanie seksualne 4 chłopców w 1988 roku. Dzień przed wyjściem z więzienia byłego wuefisty, funkcjonariusze przekazali prokuraturze pornografię dziecięcą, a także szkice o charakterze pedofilskim, które znalezione zostały w jego celi. Po zbadaniu materiału prokuratura stwierdziła, że nie zawiera on treści zabronionych prawnie i tego samego dnia Trynkiewicz wyszedł na wolność.
Niecały miesiąc później, na podstawie ustawy o postępowaniu wobec osób stwarzających zagrożenie sąd nakazał izolację mordercy w ośrodku zamkniętym w Gostyninie. Następnie w 2015 roku Trynkiewicza skazano na 5,5 roku więzienia za posiadanie pornografii dziecięcej. W 2019 roku został przewieziony do Zakładu Karnego w Płocku, a w 2021 roku ponownie skazany, tym razem na 6 lat pozbawienia wolności.
Przypomnijmy, że na początku Mariusz Trynkiewicz został skazany na karę śmierci. Wyrok zmieniono na 25 lat więzienia w 1989 roku w wyniku amnestii. W czasie pierwszego procesu biegli stwierdzili, że mężczyzna był poczytalny w chwili popełnienia wszystkich 4 morderstw.
Do pierwszego z nich doszło 4 lipca 1988 w mieszkaniu Trynkiewicza przy ul. Działkowej w Piotrkowie Trybunalskim. W celu opieki nad chorą matką, mężczyzna miał przerwę w odbywaniu kary, jaką otrzymał za porwanie i wykorzystanie seksualne dziecka w czasie służby wojskowej, a także za molestowanie 12-letniego chłopca, którego dopuścił się kilka tygodni później.
Podczas przerwy w odbywaniu kary, w lipcu 1988 mężczyzna zwabił do mieszkania przypadkowo spotkanego, 13-letniego chłopca. Następnie wykorzystał go seksualnie, po czym – udusił i zakopał zwłoki w lesie. W podobnych okolicznościach, tego samego lata, Trynkiewicz zwabił do swojego domu, a następnie zabił 3 kolejnych chłopców. Po kilku dniach wywiózł ich ciała do lasu i podpalił je. Zwłoki chłopców przez przypadek znalazł grzybiarz.
Zabójstwo w Górach Stołowych
Ta tragedia wydarzyła się w 1997 roku. Dwójka młodych studentów: Robert i Anna zostali znalezieni martwi w Górach Stołowych. Zginęli od postrzału w głowę. Ich ciała były półnagie. Studenci nie mieli żadnych wrogów. Nikt nie wiedział, kto i dlaczego mógł przeprowadzić na nich tę egzekucję.
W śledztwie pojawiło się wiele hipotez, jednak żadnej nigdy nie udało się udowodnić. Nie złapano również sprawcy. Z miejsca zbrodni zniknął natomiast pamiętnik kobiety, aparat, a także pistolet, z którego zastrzelono parę. Z ręki Anny ściągnięto również zegarek.
Sprawa odżyła w tym roku, po zabójstwie małżeństwa w Kudowie Zdrój. Ich owinięte w folię zwłoki leżały w mieszkaniu przez wiele miesięcy i były już w stanie znacznego rozkładu. Do zabójstwa przyznały się wkrótce dwie kobiety – córka ofiar oraz jej przyjaciółka. Razem z nimi do aresztu trafił ich znajomy – 56-letni Dariusz Z, który dostarczył im broń.
I tu pojawia się drugie dno! W mieszkaniu mężczyzny znaleziono bowiem aparat marki Zenit, który należał do zamordowanych w 1997 roku studentów. Ponadto, zatrzymany przechowywał przeszło dwudziestoletnie zdjęcia ciał ofiar znalezionych w górach.
Mamy nadzieję, że ta sprawa zostanie niedługo rozwiązana.
„Łowcy skór” z Łodzi
Ta afera wyszła na światło dzienne w 2002 roku po tym, jak media ujawniły informacje o tym, że w łódzkim pogotowiu mogło dojść do zabójstw pacjentów. Głównym organizatorem przestępczej akcji miał być Tomasz S. - czyli dyspozytor pogotowia ratunkowego.
Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie. Według zbieranych dowodów – niektórzy lekarze i sanitariusze łódzkiego pogotowia mieli uśmiercać pacjentów, a w zamian otrzymywać gotówkę od zakładów pogrzebowych.
W 2007 roku Sąd Okręgowy w Łodzi skazał łącznie cztery osoby: dwóch sanitariuszy i dwóch lekarzy. Udowodniono im, że uśmiercali pacjentów używając leku Pavulon. Za zabójstwo czterech pacjentów i pomoc w uśmierceniu piątego, karę dożywotniego więzienia otrzymał sanitariusz Andrzej N., o pseudonimie „doktor Ebrantil”.
Za zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem pacjentki, oraz za pomoc w morderstwach Andrzejowi N., na 25 lat więzienia skazany został sanitariusz Karol B. Za narażanie na śmierć pacjentów wyrok 5 lat pozbawienia wolności usłyszeli również lekarze: Janusz K. i Paweł W. Dodatkowo otrzymali 10-letni zakaz wykonywania zawodu.
„Chłopczyk”
Pamiętacie tego chłopca? W 2010 roku jego portret publikowany był we wszystkich mediach w całej Polsce. Zwłoki chłopczyka przez przypadek znaleźli nastoletni chłopacy. Ciało znajdowało się przy stawie Mewa na peryferiach Cieszyna. Myśląc, że to lalka młodzi mężczyźni podeszli bliżej. Dopiero wtedy zauważyli, że to nie zabawka, a około dwuletni martwy chłopiec ubrany w czerwoną kurtkę.
Tą sprawą żyła cała Polska. Wizerunek dziecka, ustalenia policji – każdego dnia w telewizji, radiu, internecie pojawiały się setki artykułów o znalezionych nad stawem zwłokach. Pomimo ogromnego zasięgu, nagłośnionej sprawy i apeli policji – nie udało się rozszyfrować tożsamości chłopca. Miesiąc później odbył się pogrzeb dziecka, na którym zjawiły się setki Polaków. Na nagrobku napisano "Chłopczyk. Żył ok. 2 lat”.
Sprawa zostałaby prawdopodobnie nierozwiązana do dziś, gdyby nie anonimowy telefon. Do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Będzinie zadzwoniła kobieta, która – jak powiedziała – była sąsiadką chłopca. Zaniepokoiła się tym, że dawno go już nie widziała i skojarzyła sprawę z mediów.
W 2012 roku policja schwytała 41-letnią Beatę Ch. i jej konkubenta 42-letniego Jarosława. Byli to rodzice znalezionego chłopca, który miał na imię Szymon. Jak się okazało – mężczyzna uderzył synka w brzuch, bo ten „za głośno płakał”. Szymon doznał pęknięcia jelita cienkiego i przez kolejne 4 dni miał biegunkę i nie mógł nic jeść.
Według śledczych, gdyby rodzice udali się wtedy z dzieckiem do lekarza – ten przeżyłby. Niestety Szymon zmarł, a rodzice przewieźli jego zwłoki samochodem do Cieszyna i wrzucili je do stawu. Wszystko zrobili na oczach swoich pozostałych dzieci, które podróżowały z nimi autem.
W 2017 roku matka Szymona została skazana na 10 lat więzienia, natomiast ojciec – na 12. Rok później Sąd Apelacyjny zmienił wyrok. Kobietę skazano na 13, a mężczyznę na 15 lat.
Sprawa Madzi z Sosnowca
W styczniu tego roku minęło 10 lat od śmierci małej Madzi z Sosnowca, czyli najgłośniejszej historii kryminalnej w naszym kraju po 1989 roku. Tą sprawą przez długi czas żyła cała Polska. Wszystko zaczęło się w 2012 roku, kiedy w ogólnopolskich mediach pojawił się apel do obywateli, by mogli zrozpaczonym rodzicom znaleźć porwaną córkę.
Matka dziecka – Katarzyna W. miała wyjść z córeczką na spacer, gdy po chwili ktoś uderzył ją w głowę i porwał dziewczynkę z wózka. Na terenie całego Sosnowca, małej Madzi szukało kilkuset policjantów, a także sami mieszkańcy. Jej wizerunek umieszczony był na rozwieszonych w całym mieście plakatach.
Każdy, kto udzieli policji informacji pomocnych w odnalezieniu dziewczynki miał otrzymać nagrodę w wysokości 5 tys. zł. Nikt jednak nie mógł takich posiadać z tej prostej przyczyny, że dziewczynka od dawna nie żyła, a za jej śmiercią stała matka – Katarzyna W.
Kobieta wyznała całą prawdę szefowi agencji detektywistycznej – Krzysztofowi Rutkowskiemu. Matka Madzi powiedziała mężczyźnie, że kocyk, którym owinięte było dziecko „był śliski”, a dziewczynka wypadła jej z rąk. W obawie przed odkryciem prawdy, kobieta ukryła ciało córki i wymyśliła całą historię o porwaniu.
To jednak nie był koniec! Ekspertyzy zaprzeczyły jakoby dziewczynka zginęła podczas upadku. Sekcja zwłok wykazała natomiast, że mała Madzia została uduszona. Katarzyna W. szybko stała się znienawidzona przez wielu Polaków. Aktualnie odsiaduje wyrok 25 lat więzienia.