Spis treści
- Historia fordońskich czarownic nie jest zapomniana. Dbają o nią społecznicy
- A Archwium Państwowym w Bydgoszczy są akta z procesów o czary
- Trzykrotne tortury, a potem palenie na stosie. Taki los spotkał w Fordonie ponad 50 kobiet pochodzących z różnych miejsc
- Ludzie patrzyli na egzekucję jak na widowisko. Paraliżował ich strach
- Czary polegały na szkodzeniu. Siła nieczysta była odpowiedzialna m.in. za to, że kura nie znosi jajek
- Zdarzało się, że o czary oskarżano nie ze strachu, a z chciwości
Historia fordońskich czarownic nie jest zapomniana. Dbają o nią społecznicy
Dlaczego zainteresowałaś się czarownicami?
- Kilkanaście lat temu przeprowadziliśmy się do Starego Fordonu. Wtedy dowiedzieliśmy się, że właśnie tu miało miejsce wiele procesów o czary. Dawny rynek był może 50 m od domu, w którym jesteśmy. Te kobiety w XVII i XVII wieku chodziły tymi samymi drogami, którymi ja chodzę, może mieszkały w miejscu, w którym ja mieszkam, być może na tym rynku, kawałeczek od nas, odbywały się elementy procederu związanego z polowaniem na czarownice. Bardzo mnie to porusza, porusza to moją wyobraźnię. Myślę, czuję, że warto pamiętać o tych ludziach, głównie kobietach. Zginęły niewinnie, dziś już o tym wiemy. Trzeba o tym mówić, by ich ofiara nie poszła na marne. Mamy niepewne czasy, dochodzi do nietolerancji, zdarza się stygmatyzowanie pewnych środowisk czy osób. Ta historia to dobry przykład na to, że osądzanie ludzi to nie jest dobra droga. Kobiety oskarżane o czary to były zwyczajne matki, siostry, córki. Wyobraźmy sobie, że mamy w rodzinie kogoś posądzonego o tak ciężką zbrodnię (wówczas nie było cięższego oskarżenia niż czary, bo to równało się wyrzeczeniu się Boga i wszystkich świętych).
Sądy kościelne brały udział w polowaniu na czarownice?
- W zdecydowanej większości przypadków sądy wcale nie były kościelne. W Fordonie działał sąd miejski, podobnie w innych miastach na Pomorzu. Sam kościół nie wchodził w tę jurysdykcję.
A Archwium Państwowym w Bydgoszczy są akta z procesów o czary
Wszystko, o czym mówisz, potwierdzają dokumenty...
- Można je przeczytać w Archiwum Państwowym w Bydgoszczy. Mam tu kopię niektórych akt. Są w grubej, dużej księdze oprawionej w skórę, opatrzonej datami: 1675-1711, ale pierwszy proces tam opisany rozpoczął się w 1670 roku. Oskarżono Zofię Kucharkę o to, że zaszkodziła dziecku podczaszego kujawskiego. Pracowała w jego dworze. Przyznała się do tego, że od diabła, który ją opętał, dostała proszki i nasypała je do kąpieli dziecka, a ono zachorowało. W aktach nie ma wzmianki o śmierci dziecka, może przeżyło, ale pewnie ciężko chorowało. Zofia przyznała się do latania na łysą górę. Wymieniła kobiety, które bywały tam z nią. Opowieści o łysej górze powtarzają się podczas kolejnych procesów. Na sabaty przybywają osobistości, docierają pozłacanymi karocami zaprzęgniętymi w sześć koni. Jest wystawne jedzenie, popitka, muzyka, rozpasanie totalne. Mowa też o obcowaniu z diabłem. Kobiety przyznają się do tego, ale podkreślają, że miał on naturę zimną. Po uczcie i zabawie wszyscy rozlatywali się w swoje strony, ewentualne złoto, skarby, jedzenie, które komuś udało się zgarnąć, obracały się wniwecz, trociny czy jakieś paskudne rzeczy. Kobiety opowiadają to wszystko pod wpływem tortur. Prawo ówczesne zakładało, że osoba niewinna nie przyzna się do czegoś, czego nie zrobiła. Pan Bóg, święci, anieli, jakaś siła wyższa pomoże niewinnemu przebrnąć przez męki. Dziś wiemy, że to nie tak działa. Zgłębiając temat tortur, jestem przekonana, że sama do wszystkiego byłabym skłonna się przyznać pod ich wpływem.
Trzykrotne tortury, a potem palenie na stosie. Taki los spotkał w Fordonie ponad 50 kobiet pochodzących z różnych miejsc
Jakie to były tortury?
- Metody się powtarzają, zwłaszcza w początkowych procesach. Oskarżone były ciągnięte od mistrza. Mistrz to kat, a ciąganie to była prosta, niewyszukana, skuteczna metoda. Wystarczył kawałek liny. Dłonie oskarżonej wiązano z tyłu, za placami, przywiązywano linę i przerzucano ją przez krokiew czy hak. Kiedy podciągano linę, ręce boleśnie wyginały się, wyciągały nienaturalnie. Od razu czuć było ból, potem napinały się mięśnie, pod wpływem ciężaru ciała mięśnie i ścięgna pękały. Ból stawał się potworny. Większość kobiet przyznawała się jeszcze przed torturami, niektóre po pierwszych. Zdarzyła się jedna, która nie przyznała się wcale, przetrwała tę kaźń.
Przeżyła?
- Przeżyła, ale to nie było życie. Nie mogła wrócić spokojnie do rodziny i życia, jakie wiodła wcześniej. Była wygnana z miasta, co przesądzało o jej losie. Ktoś ją oskarżył, więc nie do końca było jasne, czy nie szkodziła społeczności, nie wywoływała chorób, śmierci, nieszczęść pogodowych, nie zabierała kurom zdolności znoszenia jajek, krowom - dawania mleka, czy to nie za jej sprawą dym w kominie się nie cofał, a woda w studnie nie wysychała. Na wszelki wypadek lepiej było się jej pozbyć.
To była druga ze służących w domu podczaszyna, uczennica Zofii Kucharki. Sąd dał jej wiarę, bo nie przyznała się, że zaszkodziła podczaszynie, żadna inna kobieta nie wskazała jej jako tej, która ma kontakty z diabłem, nie bywała na łysej górze, nie wyrzekła się Boga, nie została ochrzczona przez czarownicę. Sąd nakazał wydalić ją z miasta na mil 12 od granic ziem podczaszyna (mila to wtedy 2,5 km). Została wywieziona bez bagaży, tak jak stała. Znalazła się w obcym miejscu bez środków do życia. Nikt nie odważyłby się jej pomóc, by samemu nie zostać oskarżonym o czary. Może zginęła od ludzkiej ręki, może zamarzła, umarła z głodu. W najlepszym wypadku trafiła do domu publicznego, tylko tam można było zaakceptować aż tak ogromny grzech...
Co z kobietami, które podczas tortur się przyznały?
- Czekała je śmierć przez spalenie. To były spektakle, teatrum, na które ludzie bardzo chętnie przychodzili. Okrutne, straszne, ale chodziło o to, by dać przykład. Każdy miał wiedzieć, że jeśli dopuści się tego samego, czeka go taki sam los.
Ludzie patrzyli na egzekucję jak na widowisko. Paraliżował ich strach
Nikt z tłumu gapiów nie krzyczał: przestańcie?
- W dokumentach tego nie ma. Ludźmi rządziły strach, nieufność, panowała wzajemna agresja. Myślę, że taka osoba, która się nie zgadzała, przemilczałaby to. Nie opłacało się bronić czarownic, bo automatycznie można byłoby stanąć przed sądem. Skoro ona miała konszachty diabłem, jej obrońca pewnie też - uważano. Rodziny oskarżonych też cierpiały, ciążył na nich stygmat. Jedna z dziewcząt została oskarżona i spalona tylko dlatego, że jej matka wcześniej spłonęła na stosie.
Czary polegały na szkodzeniu. Siła nieczysta była odpowiedzialna m.in. za to, że kura nie znosi jajek
Na czym miały polegać czary?
- Miały szkodzić społeczności. Kobiety oskarżano o powodowanie śmierci dzieci, zwierząt, mówiono, że wytapiają sadło z niemowląt. To makabryczne wyobrażenia, ale są i prozaiczne zarzuty, jak zabieranie i niszczenie plonów. Krowa dawała mniej mleka, kury przestały znosić jajka, studnia wyschła, dym z komina się cofnął i wleciał do domu - wina siły nieczystej, diabła, który nie działa sam, a za pośrednictwem wybranych ludzi. On knuje, a służebnice czynią szkody.
Dlaczego częściej kobiety były oskarżane o czary?
- Były uważane za słabsze od mężczyzn, nie tylko fizycznie, ale też umysłowo: są bardziej emocjonalne, łatwiej je oszukać, omamić, zmanipulować, namówić do złego. To idealne narzędzie w rękach szatana, tak samo zresztą jak Ewa, która dała się skusić wężowi. Żywe było właśnie takie testamentowe wyobrażenie o kobietach. Mężczyzna - silniejszy, mądrzejszy, sprytniejszy - nie dałby się tak łatwo wyprowadzić na manowce. Oskarżali i kobiety, i mężczyźni, ale patriarchat miał się dobrze, w sądach jako świadkowie i oskarżyciele występowali przede wszystkim mężczyźni, nawet jeśli poszkodowaną miała być kobieta. Kobiety jednak powoływały inne kobiety, podczas tortur wskazywały, kto jeszcze miał kontakty z diabłem.
Zdarzało się, że o czary oskarżano nie ze strachu, a z chciwości
Czy zdarzały się oskarżenia, które nie przez strach i niewiedze padały, a przez chciwość?
- Może nie w Fordonie, ale przypomnijmy losy Sydonii von Borck, szlachcianki ściętej i spalonej na stosie w 1620 r. w Szczecinie. Jej proces toczył się 10 lat. Broniła się godnie, spokojnie, miała pieniądze - nic nie pomogło. O to, że jest czarownicą, oskarżyła ją rodzina jej zmarłego męża, po którym został duży majątek. Nie mieli dzieci, więc wszystko przypadało żonie, a na to bliscy pozwolić nie chcieli.
Byliśmy w podziemiach Pałacu Starego w Ostromecku. Jest tam teraz wystawa poświęcona mostowi fordońskiemu. Zobaczcie zdjęcia.