Radioamator z Bydgoszczy rozmawia przez krótkofalówkę z ludźmi z Argentyny, Chile, Nowej Zelandii. Tewraz uczy tej sztuki dzieci

2025-11-03 15:16

Krótkofalarstwo to nie tylko odkurzona pasja. To zestaw umiejętności, które w kryzysie mogą być ostatnią deską ratunku. - Biorę udział w ćwiczeniach. Działamy wtedy nie tylko na pasmach krótkofalarskich, ale też w ruch idzie CB Radio i PMR, dostępne dla każdego. Sprawdzamy zasięg, testujemy łączność. Czasem chodzi tylko o kontakt na kilka kilometrów – w razie potrzeby może to uratować życie. Mam też przyjaciela, którego poznałem przez radio. Poznaliśmy się dwa lata temu, podczas akcji okolicznościowych. Dziś współpracujemy w ramach projektu „Historia na fali krótkiej” – 16 stacji, osiem polskich i osiem amerykańskich, upamiętnia ważne wydarzenia z historii Polski - opowiada Piotr Sobota z Bydgoszczy.

Krótkofalówki

i

Autor: gustavo_belemmi/ AMbogaN/ Pixabay.com

Radioamatorzy korzystali na przykład z poczty elektronicznej, kiedy dla innych nie było to jeszcze możliwe 

Piotr Sobota to krótkofalowiec o znaku wywoławczym SQ2WKJ. Jest pasjonatem amatorskiego radia. Od niedawna pasją zaraża dzieci podczas zajęć warsztatowych prowadzonych nieodpłatnie w Bydgoszczy.  

Jak to się zaczęło? 

Piotr Sobota: - Miałem kilka lat, kiedy pojawiło się w domu radio, na którym oprócz fal, które znamy z transmisji broadcastowych, FM-owych, pojawiły się też oznaczenia fal długich, średnich i krótkich. Następnie z bratem dostaliśmy w prezencie pierwsze krótkofalówki. Umożliwiały łączność bezprzewodową w zasadzie na niewielkiej odległości. Później nastała doba internetu. Okazywało się, że krótkofalowcy, radioamatorzy mają już możliwość korzystania na przykład z poczty elektronicznej, a dla przeciętnego obywatela nie było to jeszcze takie normalne. Postanowiłem nauczyć się tego, zdać egzamin i zdobyć licencję radiooperatora.

Po co jest licencja? Nie można tak sobie swobodnie nasłuchiwać i rozmawiać?

- Oczywiście każdy może słuchać. Można też wystąpić o specjalną licencję nasłuchową. Posiadanie takiej licencji daje kilka korzyści. Między innymi wymiana kart potwierdzających takie nasłuchy, tak zwanych kart QSL. Natomiast uzyskanie licencji nadawczej wymaga pewnej wiedzy technicznej, trzeba zdać egzamin przed  Urzędem Komunikacji Elektronicznej. To po to, by zachować porządek, ponieważ poza nami - radioamatorami - na falach radiowych pracują różne służby. Warto  dokładnie wiedzieć, co, jak, gdzie i kiedy.

Większość służb przechodzi w tryb cyfrowy, kodowany, ich transmisje są zaszyfrowane

Czy można się tak po prostu dostać na kanał służb?

- Mamy jeszcze służby, które działają w takim systemie analogowym, więc nasłuch takich częstotliwości jest możliwy, ale większość służb teraz pomału przechodzi w tryb cyfrowy, kodowany oczywiście i te transmisje są zaszyfrowane i w prosty sposób nie można ich rozszyfrować. Można powiedzieć, że bez znajomości specjalnych kluczy zabezpieczających taka transmisja nie zostanie łatwo rozszyfrowana. Natomiast same nasłuchy, z tego co wiem, są legalne, ale informacji w ten sposób pozyskanych nie można w żaden sposób wykorzystywać. Jako radioamatorzy proponujemy więc, by korzystać z tych częstotliwości i pasm radiowych, do których mamy dostęp. 

„RPT” znaczy „proszę o powtórzenie wiadomości”

A co można usłyszeć, kiedy jest się nasłuchowcem? Słyszał pan kiedyś coś, czego nie chciał pan usłyszeć, albo coś, co pana zaintrygowało całkiem przypadkiem?

- Nie, ponieważ na tych pasmach, na których prowadzimy nasłuchy, mamy raczej korespondentów – krótkofalowców, którzy dzielą podobne zainteresowania. Opowiadają o swoim sprzęcie, antenach, problemach technicznych. Czasem to krótkie, szybkie łączności – wymiana raportów. Dzięki temu możemy dowiedzieć się więcej o warunkach panujących w eterze, na przykład, czy nasz sygnał może dotrzeć dalej, do Ameryki Południowej czy Północnej.

Bo jak się poszczęści, można skontaktować się z kimś z drugiej części globu...

- Najdalsze kraje, z którymi udało mi się przeprowadzić łączność z bardzo dobrymi raportami (raport typu 59 – jeden z najwyższych), to Argentyna, Chile i Nowa Zelandia. To były krótkie rozmowy – wymiana znaków, lokalizacji, imion, raportów, pozdrowienia. Na tym polega taka łączność.

Buduje się wokół krótkofalarstwa jakaś społeczność? Czy można wracać do rozmów z tymi samymi ludźmi?

- Z czasem nawiązują się znajomości, budują się przyjaźnie. Można później z kimś umówić się na łączność. Dalekosiężne połączenia nie zawsze są możliwe – zależą od propagacji i warunków atmosferycznych – ale faktycznie przyjaźnie powstają. Czasem nie wiemy, z kim się połączymy, ale zawsze spotykamy się z przyjaznym odbiorem. Łączność polega na wywołaniu ogólnym – czekamy na odpowiedź od kogoś, kto również szuka kontaktu. Czasem robimy wywołania w danym kierunku, np. do wysp na Pacyfiku czy krótkofalowców z Japonii, ale nie wiemy, kto odpowie – może to być kobieta, mężczyzna, chłopiec czy dorosły.

Posługujecie się angielskim? To taki język urzędowy krótkofalarstwa?

W łącznościach międzynarodowych najczęściej używamy angielskiego. Używamy też slangu radioamatorskiego i kodów Q. 

Ten slang to konkretne słowa, czy zestawy znaków?

- To skróty, np. „RPT” znaczy „proszę o powtórzenie wiadomości”, a „QTH” oznacza miejsce zamieszkania. Nie trzeba mówić całym zdaniem, bo propagacja potrafi się zmieniać bardzo szybko i mamy tylko kilkadziesiąt sekund na łączność.

Są jakieś zasady, których trzeba się trzymać podczas rozmów?

- Unikamy tematów politycznych i religijnych. Rozmowy dotyczą głównie sprzętu, anten, mocy, znaków wywoławczych, raportów słyszalności. Dzięki temu korespondent wie, że jego radio działa poprawnie i jest dobrze odbierane np. w Europie.

W Stanach Zjednoczonych pojawiły się grupy, które wykorzystują fale do agitacji politycznej. U nas nie było takich zapędów?

- Nie słyszałem o takich przypadkach w Polsce. Oczywiście wszędzie zdarzają się wyjątki, ale generalnie środowisko radioamatorskie stara się tego unikać. Czasem zdarza się, że ktoś bez licencji wejdzie na nasze częstotliwości – to nie jest pochwalane, a w przypadku częstotliwości służb mogłoby nawet stworzyć zagrożenie.

„Historia na fali krótkiej” - Polska w pigułce w eterze

Jakie ma pan cele przed sobą?

- Zauważyłem, że nie zależy mi już tylko na dalekich łącznościach. Bardziej angażuję się w akcje promujące historię Polski w eterze. Prowadzimy ze znajomymi ze Stanów Zjednoczonych akcję „Historia na fali krótkiej”, obejmującą osiem wydarzeń z najnowszej historii Polski, m.in. Powstanie Warszawskie.

Radio kiedyś bywało narzędziem oporu – jak Radio Wolna Europa. Dziś, kiedy znów jesteśmy w czasach wojen i zagrożeń, jak można skorzystać na umiejętnościach radioamatorów?

- W sytuacjach klęsk żywiołowych, jak powodzie, krótkofalowcy pomagają ratować mienie i życie. W czasie wojny, jak w Ukrainie, władze zakazały radioamatorom nadawania. Gdyby taka sytuacja zdarzyła się w Polsce, zależałoby to od decyzji władz. Sprzęt amatorski jest delikatniejszy niż wojskowy, ale mógłby zostać wykorzystany. A nasze umiejętności – na pewno przydałyby się służbom.

Czyli radioamatorzy już współpracują ze służbami?

- Dzieje się to przy okazji różnych akcji kryzysowych. Działamy w grupach łączności krytycznej, przekazujemy informacje. Czasem pojedynczy radioamator na wsi może być łącznikiem między służbami a innymi mieszkańcami. Radio i zasilanie mogą być jedynym sposobem komunikacji, gdy zabraknie internetu czy prądu.

Brał pan już udział w takiej sytuacji kryzysowej?

- Biorę udział w ćwiczeniach. Działamy wtedy nie tylko na pasmach krótkofalarskich, ale też w ruch idzie CB Radio i PMR, dostępne dla każdego. Sprawdzamy zasięg, testujemy łączność. Czasem chodzi tylko o kontakt na kilka kilometrów – w razie potrzeby może to uratować życie. Mam też przyjaciela, którego poznałem przez radio. Poznaliśmy się dwa lata temu, podczas akcji okolicznościowych. Dziś współpracujemy właśnie w ramach projektu „Historia na fali krótkiej” – 16 stacji, osiem polskich i osiem amerykańskich, upamiętnia ważne wydarzenia z historii Polski.

Co pan czuje, gdy uda się jakieś wyjątkowe połączenie, szczególnie dalekie, na którym panu zależało?

- To jest pewnego rodzaju satysfakcja. Takie łączności z Ameryką Południową nie są dla Europejczyków codziennością. Często propagacja pozwala na połączenia w Polsce czy w Europie, ale Ameryka Południowa – to rzadkość. Samo to, że słyszę stację, nie oznacza jeszcze, że mnie słychać. Gdy odpowiadam na wywołanie korespondenta z tamtych stron, nie zawsze udaje się uzyskać połączenie. Czasem ktoś inny, bliżej lub dalej, zostanie usłyszany lepiej – wszystko zależy od rozchodzenia się fal radiowych. Bywa, że operator prowadzący wywołanie wychwyci tylko jedną literę i powie: „znak kończący się na P jak Piotr”. Wtedy wiem, że to nie do mnie kieruje odpowiedź i nie próbuję już dalej, bo rozmowa dotyczy konkretnego znaku.

Teraz zajmuje się pan też przekazywaniem tej pasji innym. Zajęcia z dziećmi to pana pomysł?

- Uznałem, że o krótkofalarstwie niewiele się mówi. W różnych regionach Polski coś się dzieje, ale w Bydgoszczy brakowało takich inicjatyw. Na festynach czy wydarzeniach rodzinnych czasem byli krótkofalowcy, ale zainteresowanie bywało znikome. Może dlatego, że nikt nie zachęcał do podejścia, a może dlatego, że ludzie myśleli: „to trudne, drogie, nie dla mnie”. Chciałem więc wyjść do ludzi z tym hobby. Teraz zaczynamy zajęcia techniczne – nie będziemy się uczyć na pamięć, tylko zdobywać wiedzę w praktyce, oswajając się z nią naturalnie.

W miastach mamy ogrom zakłóceń – od oświetlenia LED, paneli fotowoltaicznych, taniej elektroniki

Korzysta pan z anten własnoręcznie zbudowanych?

- Tak i nie. Te drutowe anteny, które mam, wymagają zastosowania transformatora dopasowującego – ten kupuję gotowy, ale odcinek przewodu promieniowego wykonuję sam, z izolatorami i odciągami do montażu w konkretnym miejscu. Do samego nasłuchu wystarczy rozwiesić antenę – mówimy o kilkunastometrowych przewodach. Można też pracować na antenie mobilowej, tzw. samochodówce, to prostsze. Ale jeśli chodzi o poważniejszy nasłuch, najlepiej rozwiesić antenę między punktami, np. między drzewami. Ja często działam w Fordonie, na łonie natury – zarzucam rzutkę arborystyczną, wciągam antenę na ok. 5 metrów wysokości. To wystarczy, by słyszeć całą Europę i prowadzić łączności w dużo lepszej jakości niż w mieście. W miastach mamy ogrom zakłóceń – od oświetlenia LED, paneli fotowoltaicznych, taniej elektroniki. Często sprzęt, zwłaszcza z Chin, nie spełnia europejskich norm i powoduje zakłócenia w sieci i w eterze. Przez to poziom szumów w mieście jest dużo wyższy niż np. w parku czy lesie, z dala od zabudowań. Bywa, że z takiego szumu udaje mi się mimo wszystko coś wychwycić. Zdarza się, że nawet przy dużym poziomie zakłóceń potrafię odczytać pełne znaki.

To wymaga chyba ogromnej cierpliwości i skupienia?

- Z czasem przychodzi automatycznie. Gdy człowiek się osłucha, potrafi w tym szumie wyłapywać interesujące fragmenty. Warto pamiętać, że nasze uszy – a szczególnie dzieci – są przyzwyczajone do czystego dźwięku cyfrowego. Dlatego na początku może być trudno. Ale z praktyką to się zmienia.

Wśród radioamatorów są i aktorzy czy nawet koronowane głowy. Nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi?

- Informacje o osobach, z którymi prowadzimy łączność, można znaleźć w specjalnych portalach – podstawowe dane biograficzne, osiągnięcia, lokalizację stacji. Nie są więc całkiem anonimowe. Z jednej strony to dobrze, z drugiej – ktoś dbający o prywatność może mieć wątpliwości. Nasze rozmowy są publiczne, każdy może je usłyszeć. To nie jest nic tajnego. Mój znak jest dostępny w internecie, można sprawdzić moje ostatnie osiągnięcia czy lokalizację stacji.

Czyli zawsze trzeba pamiętać, że ktoś może słuchać.

- Łączność krótkofalarska nie służy do przekazywania tajemnic. Oczywiście, jeśli ktoś nieopatrznie poda prywatne informacje, to jego błąd. Trzeba pamiętać, że mogą zostać przechwycone.

Polska na ucho
DPS. Tu też jest życie
Tu historia spotyka się z naturą. Jesienne uroki Kanału Bydgoskiego
Quiz ortograficzny Ó czy U? Jak napiszesz ten wyraz? Łatwo nie będzie!
Pytanie 1 z 12
Ó czy U? Jak napiszesz ten wyraz?