W albumie „Ginące miejsca, zapomniane historie kujawsko-pomorskie” umieścił pan budynki i miejsca, poprzez które można byłoby opowiedzieć wiele ciekawych, czasem inspirujących, innym razem bolesnych historii związanych z regionem i ludźmi stąd. Wybór tych, które w ten sposób ocalił pan od zapomnienia, nie był pewnie prosty.
Michał Jankowski: - Był bardzo trudny! Żałuję, że nie wszystkie mogłem opisać. Decydując, brałem pod uwagę historię związaną z danym miejscem, ludzi, którzy ją tworzyli. Chciałem pokazać to, co najciekawsze, ale nie mogłem opowiedzieć wszystkiego, bo zabrakłoby miejsca. Starałem się zanęcić, a jednocześnie powiedzieć wystarczająco dużo, by czytelnikom zapadło to w pamięć i dało pewne wyobrażenie o danym obiekcie. Ginących miejsc w województwie kujawsko-pomorskim jest bardzo wiele. To budynki, które z uwagi na historyczne zdarzenia, związanych z nimi ludzi albo po prostu wyjątkową architekturę wyróżniają się i zasługują na pamięć, a jednak są w katastrofalnym stanie, często - już bez szans na rewitalizację. Niestety, pomocą w ich odnalezieniu okazał się rejestr zabytków. To też miejsca, z którymi związane są bolesne wspomnienia wielu rodzin, jak choćby polska Chorwacja, czyli dawny kamieniołom, gdzie w czasie wojny i w PRL-u urządzono obóz pracy, a ludzie byli więzieni w katastrofalnych warunkach i zmuszani do katorżniczej pracy. Książka ma to wszystko udokumentować, by te obiekty oraz to, co w sobie skrywają, mogły trwać nawet wtedy, gdy fizycznie znikną już z naszego krajobrazu.
W rejestrze zabytków znalazł pan cenne budynki, które popadły w ruinę? Chyba powinno nam być z tego powodu wstyd.
- Kiedy tworzyłem pierwszą część tego albumu, podobnie o tym pomyślałem. Poczułem jakiś wewnętrzny sprzeciw - dlaczego nie dbamy, o to, co mamy, o to, co tak cenne? Dziś patrzę na to szerzej. Wiem już, że to problem bardzo złożony i składa się na niego wiele nawarstwiających się przez lata czynników. Przede wszystkim wiele problemów wynika z historii tych obiektów - w czasie wojny i po wojnie były odbierane właścicielom, potem kłopotliwe stało się ustalenie praw do majątków. Do zmiany są też przepisy, zwłaszcza ustawa o ochronie zabytków. Remonty obiektów wpisanych na listę zabytków są obwarowane wieloma zasadami, czasem one się wzajemnie wykluczają, co wiąże ręce właścicielom. Przez to koszty takiego remontu są bardzo duże, a dofinansowania, na jakie mogą liczyć właściciele, niewielkie i bardzo trudne do pozyskania. A jeśli uznajemy, że dany budynek jest cenny, powinniśmy, jako państwo, wspierać tych, którzy mogliby o niego zadbać.
Powstał album, z którym można wyruszyć w podróż po regionie jak z przewodnikiem.
- I tak, i nie. Wiele z tych miejsc jest w tak fatalnym stanie, że zwiedzanie ich, eksplorowanie, fotografowanie z bliska, od środka, jest niebezpieczne. Dlatego właśnie znalazły się w albumie - to być może jedyny sposób, by pamięć o nich ocalić, bo niebawem obrócą się w pył. Smutny los spotkał np. bydgoską fabrykę braci Tysler, jedyną budowlę przemysłową w dorobku architekta Józefa Święcickiego. Z budynku wzniesionego w 1889 roku została ruina. W zeszłym roku przystąpiono do rozbiórki. Zachowano jedynie fragment elewacji frontowej, ma zostać wkomponowany w powstający nowy obiekt. Dawna neogotycka prochownia w Nakle nad Notecią z 1891 r., która pierwotnie służyła do przechowywania amunicji, a potem została zaadaptowana na kaplicę, gdzie odprawiano msze, jest niedostępna. Wejście do niej zamurowano ze względu na liczne dewastacje. Polecam więc taką wyprawę, ale bardziej, by podziwiać te obiekty z daleka. Lub po prostu zajrzenie do książki, bo ona właśnie pozwala czytelnikowi oglądać to, co na co dzień jest niedostępne. Mnie, jako autorowi, do większości z obiektów udało się wejść, żeby udokumentować ich wnętrza od piwnic aż po strych. Są tu jednak też takie zabytki, które zwiedzać można zupełnie bezpiecznie, jak wiadukt kolejowy w Buszkowie w gminie Koronowo. To ceglano-kamienny łukowy most nad rzeką Krówką i DK 25 z 1909 roku. Warto zobaczyć też grotę w Śliwicach, zamek w Radzyniu Chełmińskim, zamek dybowski w Toruniu i jeszcze kilka innych przykładów „bezpiecznych” do zwiedzania ginących miejsc się znajdzie.
Czy powstanie trzecia część albumu o ginących miejscach?
- Bardzo mnie cieszy duże zainteresowanie obiema częściami. Pierwsza jest już nie do kupienia, nakład drugiej też szybko się wyczerpuje. Ludzie dopytują, bardzo się ciekawią tym, co znajdą w środku, interesuje ich historia każdego z opisywanych miejsc. Chciałbym kontynuować projekt, bo ciągle bliska jest mi idea dbania o pamięć o zabytkach i związanych z nimi ludziach, ale tym razem w szerszej skali, może ogólnopolskiej.