Dobry, życzliwy, hojny i bezinteresowny. Ponadto musi oczywiście mieć długą, białą brodę, a także czerwony kubrak, czapkę i czerwony nos. Tak Świętego Mikołaja widzą dzieci na całym świecie. Dlatego też tak łatwo jest się za niego przebrać.
W niektórych domach utrzymuje się, że Mikołaj zdążył przynieść prezenty, gdy dzieci nie patrzyły. W magiczny sposób pojawiły się one pod choinką. Oczywiście rodzice podrzucili je, gdy pociechy wyszły z pokoji. Jednak w niektórych domostwach Mikołaj po prostu musi przyjść.
Przebierają się za niego członkowie rodziny lub wynajęci do tego ludzie. Podobna sytuacja występuje w sklepach, festynach czy w przedszkolu. Jak wspomina czytelnik Radia Eska – pan Damian z Bydgoszczy – dwadzieścia parę lat temu, udało mu się rozpoznać na przedszkolnych jasełkach panią księgową, skrytą za kostiumem Mikołaja.
- Miała charakterystyczne, pomalowane paznokcie, a także swoje okulary – opowiada pan Damian. - Każde dziecko musiało usiąść Mikołajowi na kolanach, następnie dostawał prezent. Przyszła kolej na mnie, gdy zobaczyłem, że to nie Mikołaj, a pani Ewa – księgowa. Powiedziałem na głos „ty nie jesteś Mikołajem. To nasza pani Ewa”, wtedy zrobiło się niemałe zamieszanie.
To oczywiście przykład małej „wpadki” Świętego Mikołaja. Zdradziły go… paznokcie. Jednak znacznie większą wtopę zaliczył ten z Nowej Zelandii w Auckland podczas festynu przedświątecznego.
Sprawa zyskała rozgłosu i pojawiła się w lokalnych mediach. Święty Mikołaj miał bowiem… przeklinać w obecności dzieci. Mężczyzna udający patrona świąt, postanowił wczuć się w rolę do tego stopnia, że nauczył się paru zwrotów po norwesku – skąd według legend pochodzić miał „ten prawdziwy” Mikołaj.
Po krótkiej przemowie – oczywiście przez mikrofon – mężczyzna powiedział słowo „takk”, co z norweskiego oznacza „dziękuję”. Jednak wszyscy obecni, którzy przecież nie znali obcego języka, usłyszeli coś innego.
Przypomnijmy, że jednym z języków urzędowych w Nowej Zelandii jest język angielski. Każde nowozelandzkie dziecko znało znaczenie słowa „fuck” (które usłyszeli), dlatego wszystkim odebrało mowę. Sytuację próbował uratować dyrektor muzyczny orkiestry z Auckland Gary Daverne, który natychmiast wytłumaczył, że Święty Mikołaj powiedział „dziękuje”, a nie brzydkie słowo. Mimo usprawiedliwienia, niesmak jednak pozostał.
Kolejna wpadka Mikołaja, tym razem z miasta Columbia (Karolina Południowa) zakończyła się w sądzie. 55-letni John Michael Barton zakończył pracę, w której odgrywał rolę Świętego, a wracając postanowił zatankować swojego choppera, do którego przyczepiony był sztuczny renifer.
Obok samochód tankowała rodzina. Kiedy rodzice poszli zapłacić za benzynę, John Michael Barton postanowił sprawić frajdę dziewczynce i spytał się, czy chciałaby wybrać się z Mikołajem na krótką przejażdżkę chopperem, który do złudzenia przypominał sanie.
Dziewczynka się zgodziła, a Mikołaj odjechał ze stacji z piskiem opon. Nie zdążył jednak wrócić z dziewczynką z powrotem, gdy rodzice zawiadomili służby o tym, że ich dziecko zostało porwane. Barton przeprosił rodziców usprawiedliwiając się, że „zbyt mocno wczuł się w rolę”. Sprawa jednak skończyła się w sądzie.
Z kolei w miejscowości Sparta w Stanach Zjednoczonych, Mikołaj troszkę się rozgrzał. Lokalna policja została wezwana na jeden z parkingów, gdzie świadkowie widzieli jak pijany mężczyzna zaparkował samochód i wyszedł przez drzwi pasażera, bo mu się „zwyczajnie pomyliło”.
Mężczyzna stracił również orientację w terenie. Policjanci znaleźli go na placu zabaw, gdzie przytulał dzieci ledwo stając na nogach. Do tego bełkotał i pytał je, czy nie widziały przypadkiem jego „sań”,bo je zgubił.
Jak widać, wpadki potrafią przytrafić się każdemu, nawet Świętemu Mikołajowi. Miejmy nadzieję, że dzieci, które były świadkami tych wydarzeń, nie utraciły sympatii do siwobrodego staruszka w czerwonym kubraku.