3 czerwca 1972 ok. godz. 12.20 na szlaku Ślesin - Zielonczyn na wyboczeniu szyny wykoleił się pociąg osobowy relacji Kołobrzeg - Warszawa. Ostatni wagon przewrócił się na bok. Parowóz Ty51 wlókł go jeszcze kilkadziesiąt metrów. To tam byli ludzie, którzy tego wypadku nie przeżyli i najciężej ranni.
- Dwanaście osób zginęło na miejscu.
- Dwie zmarły w szpitalu w wyniku obrażeń.
- W sumie ciężko rannych zostało 26 osób.
- Wielu podróżnych zostało trwale okaleczonych.
Po katastrofie uczestnicy wspominali, że widok był straszny. Po latach opisywali, że wciąż mają w pamięci krzyki dziewczynki zakleszczonej pod zniszczonym wagonem.
W pociągu jechało sporo wojskowych, niektórzy wracali do domów na przepustkę. To oni jako pierwsi ruszyli na pomoc najciężej rannym. Początkowo musieli radzić sobie sami. Do poszkodowanych wysłano w sumie 10 karetek, ale pierwsza dojechała dopiero po ok. 40 minutach od wezwania.
Andrzej Skibicki, fundator pamiątkowej tablicy, jaka w 2007 roku zawisła na budynku Dworca Głównego w Bydgoszczy, w 40 rocznicę tragicznego wydarzenia opowiadał dziennikarzom Gazety Pomorskiej, że w pociągu znalazł się, bo chciał wrócić z Nakła do domu na imieniny ojca. Wypadały następnego dnia.
Mówił, że koledzy wsadzili go wtedy do przedostatniego wagonu. Przesiadł się do ostatniego, bo było luźniej. W katastrofie stracił nogę. Po latach opowiadał o makabrycznych szczegółach wypadku: jego obcięta noga osłoniła głowę innego pasażera. Gdyby nie to, uderzyłby nią w szybę, co miałoby tragiczne skutki, a tak przeżył, choć stracił rękę.