„W Dniu Matki myślę o Ukrainkach, które nie zobaczą swoich dzieci, bo te walczą na froncie”

i

Autor: Nadesłane

pomoc

„Myślę o matkach z Ukrainy, które nie zobaczą swoich dzieci, bo te walczą na froncie albo już zginęły”

2023-05-29 8:41

Kobieta jedno dziecko trzymała na rękach, drugie ściskało kurczowo jej dłoń. Była w szlafroku, miała w kieszeni paszport i nic więcej. We trójkę uciekali tak do Bydgoszczy. Ich dom zajęli rosyjscy żołnierze. Pilnowali ich, ale kobieta jakoś ich przekonała, że wychodzi tylko do apteki. - Ukraińskie matki są dla mnie bohaterkami - mówi Justyna Gotowicz, wolontariuszka z Bydgoszczy.

- W Dniu Matki myślę o matkach, które nie mogą dziś przytulić swoich dzieci, bo te walczą na froncie lub ratują tam ludzkie życie. I o tej, która wie, że jedynego syna już nigdy nie zobaczy, bo zginął w walce. Przywiozłam jej jego prochy w plecaku - mówi Justyna Gotowicz, wolontariuszka z Bydgoszczy.

Wolontariuszka wspólnie z przyjaciółmi z grupy „Bydgoszcz pomaga Ukrainie” pierwszy raz polsko-ukraińską granicę przekroczyła kilka dni po wybuchu wojny. Od tamtej pory regularnie dostarczają Ukraińcom sprzęt medyczny, wojskowy i zapewniają pomoc humanitarną. Właśnie pojechali tam po raz piętnasty. Ten transport zorganizowali z myślą o medykach ratujących życie żołnierzy na linii frontu w Bachmucie oraz X Brygadzie Szturmowej w Bachmucie. Przekazują im wyposażony ambulans przystosowany do działania na linii frontu, posiadający kamuflaż i niezbędne wyposażenie.

Za każdym razem w drodze powrotnej ewakuują ludzi z ogarniętego wojną kraju. To głównie kobiety z dziećmi. Ich historie zostają w głowach, sercach. Nie chcą wyjść i nie powinny. Najbardziej przejmujące są losy rozdzielonych rodzin i heroiczna walka matek o los dzieci.

- Wszystkie matki, które w tym czasie poznałam, stały mi się bliskie - mówi Justyna Gotowicz. - Widziałam, że kobiety są w stanie zrobić wszystko, by dzieci przetrwały. Każda Ukraińska matka jest dla mnie bohaterką. Do dziś mam kontakt z rodzinami, które przywieźliśmy do Polski. W pierwszym transporcie jechała z nami kobieta z piątką małych dzieci, dobytkiem spakowanym do trzech małych toreb i kotami. Najmłodsza dziewczynka miała dwa miesiące. Pamiętam jednak wciąż ten stres: jak poradzimy sobie w tak długiej podróży w samochodowej kabinie, jak przetrwa to niemowlę i mama karmiąca piersią, jak stworzyć im na podłodze busa takie warunki, by było w miarę wygodnie? Pytania kłębiły się w głowie. Dziś maleńka już chodzi, jej rodzeństwo rośnie jak na drożdżach. Na starcie pomogli im wolontariusze w Bydgoszczy. Odwiedzam ich, robimy sobie wspólne zdjęcia, by widzieć, jak się zmieniamy, jak maluchy dorośleją. Choć radzą sobie tu świetnie, wiem doskonale, że ich największym marzeniem jest powrót do domu. Zresztą, to pragnienie chyba każdej rodziny, jaką poznałam. Chciałabym bardzo, żeby się udało, żebym kiedyś mogła odwiedzać je w Ukrainie, która będzie wolna od walk, bomb, śmierci i strachu - dodaje.

Innym razem wolontariusze przywieźli do Bydgoszczy 5-osobowa rodzinę. Mama spakowała siebie i dzieci w jedną walizkę i torbę. Jak zawsze w takich przypadkach potrzebny był czas, by wszyscy mogli otrząsnąć się z traumy. Dziś radzą sobie dobrze. Mama pracuje, dzieci chodzą do szkoły.

Do Bydgoszczy dotarła też kobieta z jednym dzieckiem na rękach, i drugim trzymającym kurczowo jej dłoń. Była w szlafroku, miała w kieszeni paszport i nic więcej. Uciekli, kiedy ich dom zajęli Rosyjscy żołnierze. Pilnowali ich, ale kobieta jakoś ich przekonała, że wychodzi tylko do apteki.

- Te kobiety zostawiły za sobą wszystko i ruszyły z dziećmi do obcego kraju, w którym nie miały nikogo, nie znały języka. To pokazuje, jak wiele potrafią zrobić, by zawalczyć o los dzieci. Nie umiem sobie wyobrazić, jak trudne decyzje musiały podjąć - mówi Justyna Gotowicz. - Pamiętam, jak bardzo bałam się o to, jak w transporcie poradzi sobie mama z dwójką małych dzieci, w tym jednym z zespołem Downa. Okazało się jednak, że maluchy przespały podróż, a ona jest niesamowicie silna. Musiała taka być, w końcu wychowywała je samodzielnie. Mam w głowie jeszcze jedną historię silnej kobiety. Kiedy ją poznałam miała za sobą kilkumiesięczne poszukiwania syna. Był żołnierzem z batalionu „AZOW”. Zginął w Mariupolu. Poprosiła, żebym sprowadziła jego prochy do niej, do Polski. Zrobiłam to. Wciąż mam przed oczami tę chwilę, kiedy przekazuję jej urnę i patrzymy sobie w oczy, długo, spokojnie,a  potem przytulamy się i obie płaczemy. To był jej jedyny syn, a ona jest w moim wieku - dodaje.

„W Dniu Matki myślę o Ukrainkach, które nie zobaczą swoich dzieci, bo te walczą na froncie”

i

Autor: Nadesłane

Justyna Gotowicz podkreśla, że od początku wolontariusze wiedzą dokładnie, czego komu trzeba, informacje dostają bezpośrednio od służb z regionów, w których działają. Pieniądze na pomoc pochodzą z publicznej zbiórki. Cały czas można ją wesprzeć.