Dawid i Adrianna zaczynali zwiedzać opuszczone domy najpierw w Bydgoszczy, potem w całej Polsce. Teraz przyglądają się z bliska ruinom już nie tylko w kraju. Ostatnio, podczas wakacyjnych wojaży, wyznaczyli sobie nowy cel: obejrzeć starą fabrykę czekolady i porzucone sanatorium w Niemczech (mieli też zobaczyć od środka trzy porzucone domy, stojące obok siebie; spóźnili się jednak, buldożery były pierwsze).
Zasady urbexu: oglądaj, nie niszcz, nie zabieraj i wchodź tylko, gdzie otwarte
Zasady zwiedzania przyjęli takie jak zawsze: niczego nie niszczą, wszystko nagrywają, wchodzą tam, gdzie otwarte, niczego nie zabierają. Za zachodnią granicą dreszczyk emocji był mimo to trochę większy, bo tam za zwiedzanie ruin grożą wysokie mandaty (ponad 500 euro), a w skrajnych przypadkach - areszt. Ciekawość jednak wygrała. Wrócili bez kary, za to z mnóstwem wrażeń.
Zwykle przed wejściem do upatrzonego budynku bydgoscy miłośnicy urbexu starają się o nim dowiedzieć jak najwięcej, by poznać historię związanych z nim ludzi, dowiedzieć się, co mogło się z nimi stać i dlaczego po ich życiu zostały puste mury. W przypadku starych domów sprawdza się rozmowa z sąsiadami czy sołtysem wsi, reszty dowiadują się często z pozostawionych w domu dokumentów, szkolnych świadectw czy zapisków w kalendarzu. Podczas wyprawy do Niemiec było inaczej, bo o wybranych budynkach znaleźli sporo informacji.
Opuszczone sanatorium w Niemczech. Nazwano je na cześć królowej Charlotty. Dziś to puste mury i rozkradzione sprzęty
- W 1907 r. pod patronatem „Stowarzyszenia Sanatoriów Ludowych w Wirtembergii” zbudowano sanatorium płucne dla chorych na gruźlicę, nazwane na cześć królowej Charlotty: Sanatorium Charlottenhöhe - opowiada Dawid Dziergowski. - W 1920 r. kierownictwo przejął Erwin Dorn. Rozwinął pomysł, aby organizować poza leczeniem także terapie zajęciowe dla długotrwale chorych. Ponieważ wielu chorych po zakończeniu leczenia mogło ponownie wykonywać lekką pracę, dyrektor kliniki przez wiele lat zabiegał o utworzenie specjalnych sanatoriów zawodowych, uwzględniających szczególne potrzeby chorych na gruźlicę. W 1973 r. zamknięto sanatorium, bo nie było już zapotrzebowania na taką klinikę płuc. Przez 65 lat około 28 tys. osób cierpiących na gruźlicę szukało tam uzdrowienia lub ulgi w chorobie. W 2021 r. Charlottenhöhe został ponownie przejęty przez sąd rejonowy w Calw. Wkrótce okaże się, czy znajdzie się nowy właściciel - dodaje.
Sanatorium zrobiło na bydgoszczanach duże wrażenie, choć wiele metalowych elementów miejscowi zdążyli zdemontować, rozkraść. Szyby w oknach są powybijane, na ścianach ktoś wymalował napisy i rysunki. Pod uzdrowiskiem zarządca stworzył restaurację, która jednak nigdy nie zaczęła działać.
Niemiecką fabrykę założył szef kuchni księcia Monako. Dziś na podłodze walają się papierki po czekoladzie
W niemieckiej fabryce czekolady bydgoszczanie natknęli się na formy, w których były jeszcze pozostałości tego słodkiego przysmaku, ale i czekoladki. Nie odważyli się tylko na jedno - by ich spróbować.
- W środku są też maszyny, na jednej z nich jeszcze wisi rolka foli, w którą był pakowany ten słodki produkt - opowiada Dawid Dziergowski. - Historia fabryki jest ciekawa. Karl Mauterer, założyciel Schwarzwaldwerk Mauterer był szefem kuchni księcia Monako, Alberta. Wypadek przy załadunku parowca zmusił go do powrotu do ojczyzny. Historia fabryki czekolady rozpoczęła się prawie 100 lat temu. Założyciel zbudował ją na miejscu zrujnowanego młyna młotkowego, który kupił w 1912 roku. Postawił tam dom letniskowy. W 1921 roku zbudował w tym lesie fabrykę. W 1929 roku jego syn przejął kierownictwo, a w 1931 roku całą firmę. Powstawało tam: ciasto na paszteciki, kiełbasy roślinne, zupy roślinne, pieczywo pełnoziarniste, sucharki pełnoziarniste, pieczywo pełnoowocowe, czekolada z ryżu dmuchanego, paluszki ryżowe dmuchane (to patent założyciela Karla Mauterera!), napoje naturalne, czekolada i praliny jogurtowe, różne pasty owocowe, galaretki owocowe, delikatesy pełnoowocowe, zdrowe zupy, zdrowe makarony, przetwory migdałowe, masło z orzechów laskowych, masło orzechowe, słodkie masło miodowe, budyń w proszku, kakao, mąka, pierniki, słodycze z cukru trzcinowego, syrop buraczany, bezbarwny dżem i oczywiście czekolada pod każdą postacią. Pracowało nad tym 90 osób, a wyroby były cenione w całych Niemczech. Zakład został zamknięty jako nierentowny w 1992 roku, rok po śmierci głównego operatora maszyn. Firma została oficjalnie zlikwidowana dopiero 23 lutego 2016 r. - dodaje.
Bydgoscy miłośnicy urbexu podkreślają, że i w kraju wciąż jest co eksplorować. Opuszczonych budynków nie brakuje, a i historii z dreszczykiem mają sporo do opowiedzenia. Ludzie wciąż różnie reagują na to, co robią. Niektórzy są podejrzliwi.
Nieoczekiwane zakończenie urbexu. Czasem sąsiedzi chcą wezwać policję, widząc osoby penetrujące ruiny. Czasem oni sami proszą o pomoc funkcjonariuszy
- Jednego razu weszliśmy do domu - opowiada Dawid Dziergowski. - Nie ukrywaliśmy się, nigdy tego nie robimy. Samochód postawiliśmy przed bramą. Sąsiad miał ustawioną kamerę na to miejsce, szybko nas zauważył i przyszedł, straszył, że wezwie policję. Spokojnie opowiedzieliśmy, kim jesteśmy. Pan powoli wyhamowywał, ale wciąż był wzburzony. Poszliśmy do sołtysa, któremu pokazaliśmy dowodu. Dopiero to jakoś wyciszyło emocje - dodaje.
W domu strażaka krzesła stały tak, jakby wciąż była na nich oparta trumna z jego ciałem
Innym razem trafili do domu strażaka. W dużym pokoju krzesła ustawione były wciąż tak, jak tuż po jego śmierci. Obok świece. Zgodnie z dawnym zwyczajem musiała stać tam trumna, przy której przed pogrzebem modlili się bliscy i sąsiedzi. W szafie wisiały mundury, były też dokumenty, z których wynikało, że strażak chorował na astmę. Pewnie jego stan pogarszały warunki, w jakich pracował, a wraz z postępem choroby stracił źródło dochodu. Dowodem na to były inne dokuemnty - wezwania od komornika do zapłaty zobowiązań.
Są jednak i takie wyprawy, które mają absolutnie nieoczekiwany przebieg. I dobrze się kończą, jak wtedy, kiedy to miłośnicy urbexu wezwali policję. Spodziewali się, że będzie trudno, bo zaalarmował ich kolega. Tego, co zobaczyli, nie byli jednak w stanie przewidzieć.
W szopie przy opuszczonym domu żył samotny pies. Ludzie zostawili go na pastwę losu
- To był dom oddalony od Bydgoszczy o ok. 60 km - opowiada Dawid Dziergowski. - Zanim weszliśmy, usłyszeliśmy jakieś odgłosy dobiegające z jednej z dwóch szop. Okazało się, że jest tam pies. Był zalękniony, nie chciał wyjść. Zrobił to dopiero, kiedy zostawiliśmy mu coś do jedzenia i kawałek odeszliśmy. Był przeraźliwie chudy i głodny. Na pierwszy rzut oka trudno było poznać, co to za zwierzę. Sierść miało całą skołtunioną, sięgającą ziemi, włosy opadały na oczy, przykrywały cały pysk, bolała go noga. Na szczęście tamtejsi policjanci zareagowali na nasze zgłoszenie i zajęli się psem. Być może to zwierzak właścicieli, którzy zmarli, może dom odziedziczył ktoś, kto psa po prostu porzucił. Dla nas najważniejsze, że to historia z dobrym zakończeniem - dodaje.
- Filmy z kolejnych wypraw bydgoszczan można oglądać na ich kanale na youtube - Urbex Masa.
- Relacjonują też swoje przygody na fabcebookowym koncie Urbex Masa.