Wrócą do pracy, ale tylko wtedy, gdy dojdzie do porozumienia. W Bydgoszczy cały czas trwa bunt załogi Miejskich Zakładów Komunikacyjnych. Jeździ tylko 16 linii zastępczych, które są obsługiwane przez prywatnego przewoźnika. Na razie kierowcy i motorniczy MZK przepraszają pasażerów za utrudnienia.
Była sobota, niedziela i nikt z nami się nie kontaktował. Całą dobę byliśmy czujni i czekaliśmy z telefonami w garści, że możemy się spotkać i w interesie społeczeństwa normalnie ruszyć do miasta
- mówi Andrzej Arndt, szef Związku Zawodowego Pracowników Komunikacji Miejskiej.
Kierowcy i motorniczy są gotowi, by w każdej chwili wrócić do pasażerów.
Łoskoń i zajezdnia tramwajowa przy ul. Toruńskiej czekają. Siedzimy i czekamy. Jesteśmy jedną wielką rodziną. Wewnętrznych władz i z miasta nikogo nie było
- dodaje Karolina Kamińska, kierowca autobusu.
Pracownicy MZK nie wyjechali z zajezdni od piątku. Wtedy doszło do spotkania z prezydentem miasta, ale nie było efektów. Miasto nadal podtrzymuje, że strajk jest nielegalny i podwyżek nie będzie, bo nie ma na nie pieniędzy.
To, co podkreślał prezydent w piątek i co nadal podnosimy to to, że ten strajk jest nielegalny, bo jest wbrew ustawie o rozwiązywaniu sportów zbiorowych. To spór pracownicy, to znaczy spór na linii pracodawca, czyli zarząd spółki MZK i pracownicy. Z informacji, które posiadam wynika, że do tego momentu zarząd spółki nie otrzymał na piśmie żadnych postulatów strony pracowniczej
- mówi Marta Stachowiak, rzecznik Urzędu Miasta Bydgoszczy.
Do dymisji podał się zarząd spółki MZK. Na najbliższej sesji załoga chce przedstawić radnym swoją sytuację. W niedzielę zamierza też zorganizować protest przed ratuszem.