Na Osowej Górze w Bydgoszczy sporo jest domów - kostek PRl. Taki jak ten jest tylko jeden
Pod Warszawą mieli przestronny, prawie trzystumetrowy dom na niedużej działce. Teraz mieszkają w Bydgoszczy, nad Kanałem Bydgoskim w ok. 50-letnim domu. Hanna i Piotr wraz z dziećmi zobaczyli go po raz pierwszy półtora roku temu.
- Ten, kto wymyślił domy-kostki PRL, powinien dostać nagrodę rangi Nobla w dziedzinie architektury! Jestem zachwycona funkcjonalnością domu – podkreśla Hanna. - Na każdej z trzech kondygnacji mamy do dyspozycji po ok. 50 m. kw. A czujemy, jakby było jej tyle, co w poprzednim, prawie dwa razy większym domu (różnicę widać i działa na plus tego domu, kiedy przychodzi do sprzątania). Co jeszcze lepsze – dom w Bydgoszczy stoi na działce o takiej samej powierzchni jak nasz poprzedni, ale tutaj mamy o wiele większy ogród, bo tam budynek zabierał zdecydowanie więcej miejsca. Teraz nasz syn, kiedy tylko może, gra tutaj w piłkę, córka robi gwiazdy na trawniku, ja już zaczęłam urządzać zielnik i mały warzywniak (marzą mi się pomidory z bazylią!) - dodaje.
A mąż? Razem z robotem koszącym dba o trawę. W ogrodzie, który jest jeszcze na ukończeniu, będą rośliny ozdobne, już rosną tuje, które mają zapewnić mieszkańcom prywatność, bo sąsiedzi – choć mili i pomocni – są tuż za płotem z trzech stron. Dostawili też garaż, bo nie było go w bryle budynku. Podniesione grządki są zbudowane z takich samych cegieł, z jakich powstaje ogrodzenie, takich samych, jakie zdobią elewację, takich, jakie jako elementy dekoracyjne zostały użyte wewnątrz.
- To cegła rozbiórkowa – mówi Hanna. - Przygotowuje się ją do sprzedaży w ten sposób, że cegły z demobilu są cięte w paski, by wyłuskać te najdoskonalsze fragmenty. Wielu ludzi chce dekorować swoje domy jak najrówniejszymi, pełnymi częściami tych cegieł – takimi bez skazy: bez pęknięć, ukruszeń. Te niemal idealne można kupić za 100 zł za m. kw. Ale ja kocham faktury, różnorodne materiały, opowiadające historię i nadające wyrazu. Taką moc mają niedoskonałości. Wybrałam więc te wyszczerbione, z powykruszanymi rogami, z rysami, dziurkami. Zapłaciłam 60 zł za m kw. Do wyłożenia miałam 200 m. kw., więc to zrobiło różnicę.
Hanna i Piotr przenieśli się do Bydgoszczy spod Warszawy. Jeszcze niedawno oboje pracowali w wojsku
Hanna pracuje w wojsku, jej mąż 1,5 roku temu przeszedł do cywila. Poznali się, gdy byli mechanikami wyspecjalizowanymi w silnikach F16, służąc w Poznaniu. Przed przeprowadzką oboje służyli na Okęciu w 1 Bazie Lotnictwa Transportowego. Piotr latał rządowymi samolotami z najważniejszymi osobami w państwie, a Hania służyła przy obsłudze rządowych śmigłowców.
Kiedy Hanna zaczęła szukać dla siebie miejsca w jednostce międzynarodowej, wahała się między aplikowaniem do wojska w Szczecinie, Elblągu i Bydgoszczy. Zdecydowała się na tę ostatnią lokalizację może trochę z sentymentu, bo jako dziecko wakacje spędzała u bliskich w pobliskiej Zielonce.
- W takich sprawach trzeba być decyzyjnym – mówi krótko Hanna. - Sprzedaliśmy dom pod Warszawą, nasz budżet wynosił ok. 1 mln. zł. Mężowi początkowo zależało, by kupić nowy, w pełni urządzony dom, żeby od razu móc w nim zamieszkać. Dzieci też były zmęczone remontami. Oglądaliśmy więc takie. Ofert w cenie, jaka nas zadowalała, było dwa lata temu na rynku sporo. Ale każdą wizytę w takim domu na sprzedaż zaczynaliśmy od zajrzenia do skrzynki z rozdzielnikami prądu. Patrzymy, a tam pomieszanie z poplątaniem, otwieramy i wypada piękny zwis kolorowych kabli. Jeśli ktoś nie dba o takie rzeczy, jak mielibyśmy uwierzyć, że zadbał o inne? Mielibyśmy kupić niby gotowy dom, który za chwilę i tak musielibyśmy pewnie remontować. Tak, ściany są gładkie, piękne, bez skazy, ale czy nie okażę się, że trzeba je kuć i poprawiać elektrykę albo hydraulikę? Tylko za co, skoro wszystkie pieniądze poszłyby na zakup domu? - dodaje.
Dom z 1972 roku znalazł się w serwisie ogłoszeniowym.
- Ktoś dał osiem ogłoszeń, od dawna nikt się nimi nie interesował – uściśla Hania. - Skontaktowałam się z właścicielką. To była młoda dziewczyna, która dom kupiła pół roku wcześniej. Wystawiła go za 400 tys. zł, to o 50 tys. zł mniej, niż sama wyłożyła. To było bardzo zastanawiające! Chyba myślała, że go nieco przypudruje, trochę podreperuje i sprzeda z wielkim zyskiem, ale zadanie ją przerosło. Bo tu potrzebny był generalny remont – dodaje.
Trzeba było założyć różowe okulary, by zobaczyć piękno w nieocieplonych murach, starych, drewnianych oknach, prostej konstrukcji, ścianach pokrytych olejną farbą. Dom zwrócił ich uwagę, bo jednak był zadbany. Wilgoć wychodziła jedynie w piwnicy (korzenie rosnącej tuż przy domu winorośli oplotły fundamenty, trzeba było je odkopać, zrobić hydroizolację) i to właściwie zamyka listę mankamentów. Remont, a może: dekonstrukcja, trwała 10 miesięcy i pochłonęła drugie tyle, ile kosztował dom.
- Wszyscy mi ten remont odradzali: i najbliżsi, i fachowcy – opowiada Hanna. - Mówili, by kostkę zrównać z ziemią i postawić nowy dom, najlepiej parterowy, siedemdziesięciometrowy, jakie są teraz w modzie. Mówili, że tak będzie taniej i szybciej. Nie uwierzyłam, bo wiem, ile trwa załatwianie formalności i że za tyle, ile wydaliśmy na dom i działkę kupiłabym w tym samym mieście pustą działkę. Wiedziałam, że dom ma potencjał i wystarczy mieć na niego pomysł, by go wydobyć.
Otwarty salon, bar w piwnicy, pokój gościnny - wszytsko to w domu z PRl-u
Hanna i Piotr nie korzystali z pomocy architektów czy dekoratorów wnętrz podczas urządzania. Wiele prac budowlanych wykonali sami.
- Zamarzyło mi się, by w kuchni wydobyć spod warstw tynku i farby ceglany komin. Ile przy tym było dłubaniny! Chyba półtora tygodnia pracy – mówi Hanna.
Jedną z pierwszych decyzji, jakie podjęli Hanna i Piotr było otwarcie przestrzeni. Kuchnia jest teraz połączona z salonem, salon z jadalnią, która znajduje się w dawnej werandzie. W środku wszystko było do wymiany: podwójne okna w drewnianych ramach zamienili na trzyszybowe, energooszczędne, stary piec-kopciuch na ogrzewanie gazowe z miejskiej sieci z możliwością zamiany na pompę ciepła, schody w domu (trepy z lastryko zastąpiły drewniane), a także schody prowadzące do domu - też na drewniane. Mimo tych wszystkich koniecznych zmian, Hannie zależało, by zachować charakter domu.
- Został zbudowany w 1972 roku i od tego czasu nie robiono tu dużego remontu, wielu sprzętów, jak wanna nigdy od nowości nie wymieniano. Dlatego tak się ucieszyłam, kiedy zobaczyłam, że niektóre rzeczy da się jeszcze wykorzystać i mogą być wyjątkowymi ozdobami, jak np. kanapa. Prałam ją kilka godzin – wspomina Hanna.
Teraz ciężki mebel obity welurem w kolorze musztardy (a może oliwek…) z przeszyciami tworzącymi regularny wzór pionowych pasów, prosty w formie, mocny w wyrazie, stoi na parterze, w pokoju gościnnym na tle kwiecistej tapety. Jest wspaniale zachowany, idealnie reprezentuje najlepszy design z czasów PRL.
- Chciałam też zachować drewniane drzwi, ale nie były w tak dobrym stanie, by z nich korzystać na co dzień. Nie zmarnują się – posłużą za blat stołu na tarasie. Z metalowej ramy okiennej zrobię lustro – wymienia Hanna.
W piwnicy kiedyś był składzik na węgiel i stary kopciuch. Teraz można by tam spędzić cały dzień. Na ściany w odcieniach szarości przez okna wpadła słońce. Poza siłownią i kolejną, trzecią już łazienką (tym razem urządzoną w czerni) jest tam stylowy bar i pokój gier, w którego centrum stoi wygodny narożnik. Zaprasza, by się zaszyć i nie pokazywać światu co najmniej do rana. Ale niepostrzeżenie nie uda nam się tam czmychnąć, bo podłoga w całym domu zdradza każdy krok.
- Głośno skrzypi, prawda? To największy urok! - mówi Hanna. - A miała zostać wymieniona, przynajmniej w wyobrażeniu Piotra. W pokoju córki na piętrze zaczął już demontować sosnowe deski i teraz widać, że fragment jest tam dosztukowany. Marzyło mu się ogrzewanie podłogowe w całym domu (ostatecznie jest tylko w piwnicy). Fachowcy ocenili, że strop raczej nie wytrzymałby solidnej warstwy betonu, którą trzeba byłoby wylać, żeby rozłożyć rurki z wodą i ułożyć podłogówkę – dodaje.
Została kanapa, futryny. Ze starych drzwi powstał stolik
Do podłogi idealnie pasują zachowane drewniane futryny. Też były pomalowane, jak niemal wszystko, olejną farbą, dlatego sporo jeszcze przed Hanną pracy przy ich czyszczeniu. Hanna jest po szkole plastycznej, maluje, dlatego dom urządzała z artystycznym zacięciem. Na ścianach nie ma nudy nie tylko z powodu charakterystycznych tapet. Sporo tu zdjęć, także czarno-białych w prostych ramkach, ciekawych, kolorowych obrazów w postarzanych, drewnianych ramach. Rolę obrazu w łazience spełnia fragment zdrapanego tynku, odsłaniający gołe cegły.
Na piętrze są trzy sypialnie – rodziców z wyjściem na balkon i dzieci, które urządzone były z ich ogromnym wkładem. Jak zauważa Hanna, minusem jest to, że w domu nie ma spiżarni, urządzą ją w piwniczce.
- Kiedy robiliśmy wielkie porządki przed remontem, wciąż towarzyszyło mi dziwne uczucie, że nie może być tak pięknie, że coś musi być nie tak. Czekałam na przysłowiowego trupa w szafie. Kiedy rozbieraliśmy drewnianą chatkę w ogrodzie, w której niegdyś poprzedni właściciele trzymali opał, też wciąż jakby oglądałam się przez ramię. Stało tam kilka metalowych beczek. Sama wywoziłam je na złom, a wcześniej otwierałam z drżącym sercem. Wciąż miałam w głowie pytanie: dlaczego ta dziewczyna tak szybko pozbyła się domu i to ze stratą dla siebie? Ale nic tam nie było! Odetchnęłam, gdy wszystkie skrytki zostały przejrzane – mówi Hanna.
Do drzwi odprowadza nas skrzypienie podłogi.