Spis treści
- Nocna akcja umacniania wałów
- Udział WOPR w akcjach ratunkowych
- Kujawsko-pomorski wodniak w gorzkich słowach o organizacji działań
- Ekipa miała udać się do Kłodzka. Została skierowana do Nysy
Nocna akcja umacniania wałów
W poniedziałek, 16 września późnym wieczorem na wale pracowali strażacy i mieszkańcy Nysy, którzy workami z piaskiem umacniali uszkodzone miejsce. Około północy rozpoczęto ponowną akcję zrzucania ze śmigłowców tzw. big bagów, które mają załatać uszkodzony wał na Nysie Kłodzkiej.
Po nocnej akcji, z pomocą licznych służb i ochotników, udało się naprawić uszkodzony wał na Nysie Kłodzkiej przy ul. Wyspiańskiego w Nysie. Teraz trwają prace nad zabezpieczeniem wyrwy w wale w pobliżu tamy Jeziora Nyskiego.
Udział WOPR w akcjach ratunkowych
W akcjach ratunkowych uczestniczą już wcześniej skierowane w tereny dotknięte powodzią oddziały WOPR z całej Polski, w tym z kujawsko-pomorskiego.
Na miejscu pomagał Grzegorz Wardacki z kujawsko-pomorskiego oddziału WOPR, który podczas wywiadu udzielanego dla Nowin Nyskich, w gorzkich słowach wypowiedział się na temat organizacji działań ratunkowych.
Kujawsko-pomorski wodniak w gorzkich słowach o organizacji działań
- Niestety nas bardzo drażni polityka i urzędalstwo. Na Facebooku, denerwowały nas wpisy typu: gdzie jest WOPR?. Dostaje sprzęt, jeździ na szkolenia, gdzie my teraz jesteśmy. Byliśmy gotowi już dzień wcześniej. Natomiast nie można polegać na urzędnikach, którzy gdzieś tam siedzą, bo jest niedziela – komentował Grzegorz Wardacki.
Jak zwrócił uwagę Wardacki, pracownicy WOPR regularnie szkolą się na wodach szybko płynących, by być przygotowanymi do działania w ekstremalnych warunkach. Nie oczekują za to wynagrodzenia ani podziękowań.
Ekipa miała udać się do Kłodzka. Została skierowana do Nysy
Ekipa ratowników z Kujawsko-Pomorskiego była pierwotnie skierowana do Kłodzka, ale po drodze otrzymała polecenie, by udać się do Nysy. Na miejscu przenosili worki z piaskiem, ewakuowali mieszkańców z zalanych wałów i dachów, udzielając niezbędnej pomocy.
- Trochę tutaj jest takiego chaosu. My nie mamy do tego pretensji, bo sytuacja jest dynamiczna, przerzucają nas z jednego miejsca na drugie, natomiast takiej koordynacji troszeczkę brakuje – komentuje Grzegorz Wardacki.
Zdaniem ratownika akcje spowolniły decyzje urzędnicze.
- Tu powinna być krótka piłka. Wsiadacie w samochody i jedziecie, a potem będziemy się zastanawiać, co ze zwolnieniami z pracy, jak to ogarnąć. Jest na to ustawa, jest uchwała. No na to się strasznie denerwujemy. No ale w końcu się dało. Moglibyśmy być tu nawet 24 godziny szybciej. No nie tylko tu, ale i w Głuchołazach, w Kłodzku, wszędzie mogliśmy być. A nie siedzieć i czekać, aż jakiś urzędnik z grilla wróci, czy coś. Mówię prawdę. (…) To jest bardzo denerwująca sytuacja. Przez to na przykład wielu rzeczy już nie zdążyliśmy zrobić. Nie zdążyliśmy komuś pomóc, choćby topiącego się psa z łańcucha odpiąć. To jest to bardzo przykre – dodaje.