Toniebajka. Księgarnia dla wszystkich działa przy ul. Gdańskiej w Bydgoszczy od lat. Choć nie bez problemów. Kilka miesięcy temu pisaliśmy o tym, że kultowa księgarnia być może zostanie zamknięta, bo właściciela przygniatała wysokość czynszu.
Zbiórka na Toniebajkę trwa. Księgarnia ma Certyfikat dla Małych Księgarni
Sprzedawanie książek w kameralnej księgarni kokosów nie przynosi. Piotr Kikta nie raz mówił otwarcie, że zakupy książek są kredytowane, a on sam zarabia niewiele (ma jedną pracownicę). Księgarz radzi sobie m.in. dzięki zbiórce w sieci. Ma też Certyfikat dla Małych Księgarni przyznany przez Instytut Książki. To wsparcie rozłożone na dwa lata w wysokości 40 tys. zł. Pieniądze muszą być przeznaczone na konkretne rzeczy, np. na akcje proczytelnicze.
To ta kultowa bydgoska księgarnia od śmiesznych potykaczy
Księgarnia ma renomę. Nie chodzi tylko o potykacze z żartobliwymi hasłami, które szybko stają się viralami w sieci. To miejsce kameralne, w którym bydgoszczanie nie tylko kupują książki, ale też przychodzą tam na spotkania autorskie, czasem warsztaty. Piotr Kikta osobiście dobiera pozycje, jakie oferuje klientom, zna każdą z nich, potrafi opowiedzieć o danym wydawnictwie, autorze, polecić inne książki na interesujący klienta temat, specjalnie dla niego je sprowadzić, a jak nie ma innego wyjścia nawet znaleźć w Bydgoszczy konkurencyjną księgarnię, która daną książkę ma na miejscu.
Ludzie to cenią. Ale kiedy 13 grudnia 2024 roku, w Dniu Księgarza, na facebookowym profilu Toniebajki pojawił się ostry w wymowie wpis, w sieci zawrzało. Poszło o kartkę na drzwiach księgarni. Wynika z niej, że trzeba zapłacić za samo wejście.
"Zwiedzanie księgarni 15 złotych. Dla kupujących wstęp w cenie zakupów" - czytamy, zanim otworzymy drzwi Toniebajki.
- Za każdym razem, gdy ktoś wchodzi po prostu sobie popatrzeć, osoby pracujące w księgarni... pracują. Odkładają ewentualne "swoje" i nieswoje, czyli służbowe, zajęcia, nadgryzione kanapki, ledwo co zagrzaną zupę (wersja de luxe), telefon do chłopaka, gierkę, książkę, wkrętarkę; albo chce im się siku i nie mogą pójść. Czekają. Ich ciała są napięte, gotowe, uwaga skupiona. To część ich pracy. Do tego - zgromadziły wszystkie książki za własne pieniądze (bardzo duże), często poświęcając setki godzin na wybranie takich, nieprzypadkowych tytułów. Następne godziny na ułożenie ich w konkretny sposób. Na zdobycie wiedzy, by esej podróżny nie wylądował wśród powieści dla młodzieży, książka dla 4-latków wśród young adults itd. Celem księgarzy jest sprzedanie ich, tych książek. Czy chcemy tę pracę i pieniądze udostępniać za darmo? Nie, nie chcemy, żyjemy z marży (marża niestety zaledwie zmniejsza nam długi). Czy wzięliśmy kiedykolwiek od kogoś 15 zł? Nie, nie wzięliśmy. Czy mamy taki zamiar? Nie, chyba że ktoś nas bardzo wkurzy, a paru już było blisko. Napisałem tak, bo zdarza się mieć pełną księgarnię przez 20 minut, po czym orientujemy się, że jedyne, co przez ten czas urosło, to bałagan i nasze zmęczenie, nie zaś stan kasy. To frustrujące. (...) Kupcie sobie pocztówkę za 4 zł albo chociaż opowiedzcie nam coś fajnego (choć słuchanie to też część naszej pracy), wszyscy będą zadowoleni. Albo wrzućcie szóstkę na Patronite - czytamy w poście.
Internauci są oburzeni kartką na drzwiach bydgoskiej księgarni. Trzeba zapłacić za samo wejście?
Internauci wpadli w szał komentowania. Mówiąc w dużym skrócie i dość oględnie: pomysł im się nie spodobał.
Piszą m.in. tak:
- Czyli jednak nie "księgarnia dla wszystkich", tylko dla tych, którzy przychodzą po jeden konkretny tom i do tego ten tom tam znajdą, bo jeśli nie to już księgarz zirytowany. Jak to jest, że ciągle się nam mówi, że musimy chodzić do księgarni kameralnych, bo są najważniejszym miejscem na mapie, a potem się wchodzi i czyta, że jednak się zawraca głowę - zastanawia się jeden z internautów.
Kto inny zarzuca właścicielowi skąpstwo:
- Ja bardzo przepraszam - pracownicy jedzą kanapki i muszą wypluć kęs, jak klient wchodzi, bo jak rozumiem, nie mają przerw, tylko muszą jeść za ladą? Jest jeden pracownik przez 8 godzin i nie może wyjść do łazienki? Klient im przeszkadza w graniu w gierki i to jest wina klienta? Czyli rozumiem, że nie ma pracowników, kierownictwo skąpi na obsadę i nie daje czasu na przerwy, i to o tym jest post? No to ładnie tam państwo zarządzają. Pracuję w bibliotece, więc czytelnictwo oczywiście leży mi na sercu, ale szokuje, jak autor posta demonstruje podejście do pracowników i klientów/czytelników i jeszcze uważa, że jest się czym chwalić. Gdybym zobaczyła taki napis na księgarni - nie weszłabym - dorzuca kto inny.
Niektórzy czują się wpisem zniechęceni do odwiedzenia księgarni:
- Bardzo rzadko wychodzę z księgarni bez książki (lub ich wielu) - ale presja od wejścia, że muszę coś kupić albo zapłacę, dodatkowo informacja z posta, że jeśli łażę po księgarni, to przeszkadzam personelowi w pracy lub zajęciach prywatnych (choć podana żartobliwie, ale swoją wymowę ma) - działają wybitnie zniechęcająco. Nie lubię czuć się jak natręt, a kupowanie czegoś na siłę, choć nic ciekawego akurat tym razem nie wypatrzę lub nie ma książki, której danego dnia szukam, niekoniecznie mi leży - czytamy kolejny komentarz.
Wydaje się, że księgarz odniósł efekt odwrotny do zamierzonego (choć komentujący to raczej nie stali bywalcy tej księgarni).
- W sumie, żeby oszczędzić frustracji personelowi tej księgarni, warto ją omijać - wyroku ktoś w końcu.
Księgarz: Ludzie traktują księgarnię jak showroom, to dla nich rozrywka, a ja tu przecież pracuję!
- Spośród tych, którzy komentują, chyba nikt nie rozumie, o co mi chodzi. Zwróciłem się do ludzi, którzy traktują księgarnie jak showroom: przychodzą popatrzeć, wziąć książki do ręki, posłuchać, co mam o nich do powiedzenia, urozmaicić sobie spacer, zaglądając do księgarni. To frustrujące, bo wiele godzin spędzam w pracy. Ludzie komentują, że moje słowa są agresywne, prowokacyjne. Biorę to na klatę, może są - mówi nam Piotr Kikta.
Polecany artykuł:
Frustracja księgarza bierze się z długich godzin spędzonych na pracy i z podejścia klientów do tego, co im oferuje.
- Praca księgarza wymaga i siły fizycznej, i siły intelektu. Spędzam długie godziny w księgarni, bywa, że jestem w pracy do północy, bo coś trzeba dokończyć, coś zamówić. Pozycje, jakie starannie dobieram, a potem równie pieczołowicie układam i podczas rozmowy z klientami - opisuję, kupuję na kredyt. To nie są małe pieniądze i myśl o tym, że kolejni ludzie korzystają z mojej pracy, ale wychodzą i kupują książki gdzie indziej, jest bardzo stresująca. Swego czasu przychodził pan, dowiadywał się o kolejnych pozycjach, podrzucałem mu tytuły, o których wiedziałem, że go zainteresują, a on na koniec tylko robił zdjęcia i wychodził. Pewnego razu zamówiłem z myślą o nim książkę, którą był zainteresowany, kiedy przyszedł i mu ją pokazałem, powiedział: a nie, dzięki, już ją mam - opowiada Piotr Kikta.
11 listopada księgarnia była czynna. Przewijały się przez nią tłumy.
- Trwałem spięty, dopytywałem każdego, czy doradzić, czy pomóc w wyborze. Kiedy zaczęli wychodzić, zorientowałem się, że nikt nie kupił nic. Przyszli urozmaić sobie świąteczny spacer - opowiada Piotr Kikta.
Księgarz zwraca uwagę, że np. w kawiarniach nie zachowujemy się w ten sposób: nie siadamy przy stolikach ze swoją gazetą i nie spędzamy tam czasu, nic nie zamawiając. I że są rzeczy, za które płacimy bez zająknięcia, i takie, za które płacić bardzo nie chcemy.
- Chciałbym, żeby ludzie brali pod uwagę to, że praca księgarza jest pracą. Niestety są takie rzeczy, za które ludzie nienawidzą płacić: to książki, muzyka, informacja i porno. I pewnie, też chciałbym, żeby wszystko było za darmo albo o wiele tańsze niż jest, niestety tak się nie da.
Za samą wizytę w tej bydgoskiej księgarni nikt jeszcze nie zapłacił
- Jak dotąd nikt w Toniebajce nie został poproszony o uiszczenie zapowiadanej przed wejściem opłaty.
- Wciąż trwają rozmowy na temat prawnej ochrony rynku książki (chodzi o zabezpieczenie nie tylko praw księgarzy, ale i samych autorów książek).
- Wśród założeń jest m.in. ustalenie jednakowej ceny okładkowej, by kameralne księgarnie mogły uczciwie rywalizować z sieciówkami.
W Bydgoszczy powstało Muzeum Miejsca. Kiedyś nie było tu ani okien, ani ogrzewania. Tylko lód na sprzedaż. Zobaczcie zdjęcia.