Jak ocenia Pani sondażowe wyniki wyborów 2023 oparte na badaniu exit poll?
Dr hab. Magdalena Mateja: Miejmy nadzieję, że nie powtórzy się sytuacja, do której doszło niedawno na Słowacji. Wyniki exit poll różniły się od wyników ogłoszonych w następnym dniu przez tamtejszą komisję wyborczą. Z danych, które otrzymaliśmy po 21.00 wynika, że PiS otrzymało największe poparcie, ale jego zwycięstwo jest gorzkie, bo brakuje sporo do uzyskania większości sejmowej. Potencjalny koalicjant, Konfederacja, może uzyskać zbyt mało mandatów, by wzmocnić PiS. W tej sytuacji jedyna większość, która się wyłania, to KO-Trzecia Droga-Lewica.
Jak ocenia pani kampanię w mieście? Czy są osoby, które się wyróżniły?
MM: Komitety wyborcze od lat powtarzają ten sam pomysł na kampanię: outdoor, czyli billboardy, banery i plakaty w przestrzeni publicznej. Pod względem komunikacyjnym ta kampania, podobnie jak 4 lata temu, nie oferowała żadnych innowacyjnych rozwiązań. Kto ma więcej funduszy na reklamę polityczną, ten zamawia większą liczbę komunikatów i eksponuje je w każdym dostępnym miejscu. W ten sposób dochodziło do absurdalnych, nieskutecznych rozwiązań, np. na jednym ogrodzeniu wisiały obok siebie banery kandydatów PiS, KO, Lewicy, Konfederedacji i Trzeciej Drogi.
Jak zatem powinno to wyglądać?
MM: Nadrzędna zasada komunikacji perswazyjnej brzmi "wyróżnij się lub zgiń", w sytuacji graficznego upodobnienia się komunikatów komitetów KO i PiS trudno dokonać sensownego wyboru tylko na podstawie reklamy zewnętrznej. W przekazach partii rządzącej i największej partii opozycyjnej dominowały barwy biała, błękitna i czerwona. Ponadto w materiałach komitetu PiS można było zauważyć brak konsekwencji kompozycyjnej, kandydaci przedstawiali reklamy różniące się pod względem stylu i rozmiarów banerów oraz billboardów. Brak spójności w systemie identyfikacji wizualnej nie jest korzystny dla marki.
Który komitet w Bydgoszczy najbardziej się wyróżnił?
MM: Przewaga komunikacyjna partii rządzącej była ogromna, widać było, kto zainwestował największe środki w kampanię. Można było zauważyć różne błędy w eksponowaniu reklam wyborczych, np. niekorzystną ekspozycję baneru lub plakatu. Sąsiedztwo śmietnika, cmentarza, wieszanie reklamy na byle jak skleconej podporze raczej szkodzi interesowi kandydata, niż promuje. Niektóre slogany, np. "Ostatni na liście, pierwszy do działania" są już tak wyeksploatowane, że lepiej byłoby o nich zapomnieć. Niektórzy kandydaci sięgali po tzw. rekwizyty komunikowania politycznego, np. pozowali wraz z psem. To oczywiście ociepla wizerunek, ale może również powodować niekorzystne skojarzenia. Wyborca może zadać pytanie: kto właściwie kandyduje pod danym nazwiskiem, człowiek czy czworonóg?
W wyborach parlamentarnych 2019 mieszkańcy wybrali Koalicję Obywatelską (34,74%). Na drugim miejscu znalazł się PiS (31,94%), podium zamknęła wówczas Lewica, na którą głos oddało 19,23% bydgoszczan. Trzeba jednak zaznaczyć, że w wyborach 2019 nie startowała Polska 2050 Szymona Hołowni. Czy w tym roku wyniki w Bydgoszczy mogą zatem zaskoczyć?
MM: Podejrzewam, że i w tym roku w naszym mieście na pierwszym miejscu uplasuje się KO. Komitet zorganizował bardzo udaną konwencję, z regionem związanych jest kilka ważnych platformerskich nazwisk, kandydaci są rozpoznawalni. Prezydent miasta reprezentujący PO od lat nie ma konkurenta. Lewica również może liczyć na bydgoszczan, w każdych wyborach udzielają poparcia kandydatom, którzy "serce mają po lewej stronie". Nie wątpię, ze i PiS uzyska kilka mandatów. Liczba materiałów reklamowych tej partii może wskazywać na obawę, że wyniku sprzed 4 lat nie uda się powtórzyć. Widać było, z jak wielką determinacją politycy PiS próbują zwrócić na siebie uwagę. Można było odnieść wrażenie, że walczą nie tylko z opozycją, ale również między sobą. Podejrzewam, że i Trzecia Droga odnotuje sukces w naszym mieście.
Rozmawialiśmy dzisiaj z bydgoszczanami, którzy mieszkają od wielu lat w Wielkiej Brytanii. W tym roku po raz pierwszy byli głosować. Jak widzimy, nie oni jedni. Frekwencja za granicą jest ogromna. Czy jest Pani zaskoczona taką frekwencją i co Pani zdaniem mogło się do tego przyczynić?
MM: Być może Polacy mieszkający w Wielkiej Brytanii przestraszyli się groźby Polexitu? Na własnej skórze odczuwają bolesne skutki decyzji, którą Brytyjczycy podjęli kilka lat temu i której, wiele na to wskazuje, żałują. PiS grało antyunijną kartą pod koniec kampanii, co mogło się nie spodobać Polonii. Ponadto w mediach pojawiły się opinie, że komisje zagraniczne mogą być defaworyzowane w porównaniu z krajowymi, jeśli chodzi o liczenie głosów. Obywatele Polski mieszkający za granicą na pewno spotkali się z publikacjami tamtejszych mediów, w których nasze państwo było krytykowane za decyzje podejmowane przez rząd lub samorządy. Wizerunek Polski na arenie międzynarodowej trudno obecnie uznać za pozytywny. Aktywność wyborców za granicą może oznaczać potrzebę zaprotestowania przeciwko temu wszystkiemu, o czym nadmieniłam.
Państwowa Komisja Wyborcza wydała dziś komunikat „że obwodowe komisje wyborcze pytają wyborców, które karty do głosowania wydać, PKW poleca, aby niezwłocznie przekazać, że takie działanie jest niedopuszczalne.” Wiemy, że takie przypadki były również u nas. Jedne media nazywają to „skandalem”, drugie raczej „zamieszaniem”, do którego cegiełkę dołożyła właśnie PKW. Co Pani o tym sądzi?
MM: Wyborca sam powinien powiadomić, że nie pobiera wszystkich kart do głosowania, np. rezygnuje z udziału w referendum. W tym przypadku rację ma PKW. Pytanie ze strony członka komisji obwodowej można uznać za sugerowanie konkretnego zachowania, za wzmacnianie decyzji o nieuczestniczeniu w referendum. Subtelna, ale jednak ingerencja. Z drugiej strony, sposób formułowania pytań referendalnych oraz tryb przeprowadzenia referendum budziły wiele protestów, włącznie z zarzutem o brak jawności głosowania. Kontrowersje wokół referendum świadczą o tym, że nie zostało ono właściwie zaprojektowane.