Jan Szweda z Bydgoszczy zmarł w lipcu 2011 roku po ciężkiej chorobie. Wcześniej stoczył dramatyczną walkę o los czwórki swoich dzieci: córki i trzech synów, w tym jednego z zespołem Downa. Wychowywał je sam, więc kiedy usłyszał diagnozę: zaawansowany nowotwór płuc, postawił sobie za cel znalezienie im rodziny adopcyjnej. Warunek był jeden - nie rozdzielać rodzeństwa.
Dalsi krewni nie mogli wtedy przygarnąć całej czwórki. Czasu było coraz mniej. Sprawę nagłośniły media. Udało się. Krótko przed odejściem pan Jan poznał nowych opiekunów swoich dzieci. Dom znalazły na południu Polski. Zmieniły nazwisko. Straciły zupełnie kontakt z dalszą biologiczną rodziną z Bydgoszczy.
Dokładnie dziesięć lat po śmierci pana Jana jeden z braci odnalazł przez internet panią Angelikę z Bydgoszczy, kuzynkę ojca. Kiedy on umierał, właśnie została mamą, była bez pracy. Jak mówi, żałowała, że nie była w stanie zatrzymać dzieci przy sobie. Dopiero po latach relacje, z mozołem, ale udało się odbudować.
- Okazało się, że z rodzicami adopcyjnymi nie układało im się tak, jak powinno - opowiada pani Angelika. - Po skończeniu podstawówek zostali odesłani do szkół z internatem daleko od domu, każdy do innej, a niepełnosprawny syn Janka zmarł – dodaje.
Przez ostatnie lata pani Angelika i rodzeństwo byli w kontakcie.
- Ciągle miałam jednak wrażenie, że nie chcą się przede mną do końca otworzyć - mówi pani Angelika. - Powtarzają, że chcą do wszystkiego dojść sami. Po skończeniu szkół średnich wyjechali do pracy do Niemiec. Po powrocie wynajęli mieszkanie w Gdańsku. Ale tam nie udawało im się znaleźć stałego zajęcia, chwytali się więc dorywczych zleceń. Pewnego razu, gdy jak zwykle dzwoniłam, by zapytać, co słychać, wyczułam, że to, co brzmi „wszystko jest w porządku”, tak naprawdę jest wołaniem o pomoc. Drążyłam, dopytywałam. W końcu przyznali: dziś nie mamy już gdzie spać - dodaje.
Młodym ludziom nie wystarczało na rachunki, więc właściciel wymówił mieszkanie. Pani Angelika chciała, by rodzeństwo tego samego wieczoru przyjechało do Bydgoszczy. Sama żyje skromnie, ale miejsce dla krewnych znalazło się w domku na działce.
- Laura zgodziła się od razu. Nic jej nad morzem nie trzymało - mówi pani Angelika. - Ma 19 lat. Jest po szkole fryzjerskiej, ale właściwie nigdy nie szukała pracy w zawodzie, mówi że tego nie czuje. Mogłaby np. sprzedawać w sklepie, być doradczynią klienta. Chłopcy upierali się, że muszą zostać w Gdańsku. Pracowali z kolegą w food trucku. Parę dni później przyjechali na jakieś wydarzenie na Wyspie Młyńskiej i na szczęście namówiłam ich, by zostali. 22-letni Dawid chce znów wyjechać do Niemiec. Powtarza, że tam zarobi i pomoże rodzeństwu. Mateusz zostaje. Ma 23 lata. Też szuka pracy, choćby jako pracownik fizyczny. Kończy prawo jazdy, mówi, że chce złożyć CV do Pro Natury i będzie jeździć na śmieciarce. Z jednej strony jestem z niego dumna, jego dążenie do samodzielności jest imponujące, z drugiej chcę go dopingować, by rozwijał talent. Jest plastykiem, ma już imponujący dorobek. Wiem jednak, że zanim nie uporządkuje swoich spraw, nie pójdzie dalej w tym kierunku - dodaje.
Pani Angelika chce pomóc rodzeństwu w znalezieniu zajęcia. Stała praca pozwoliłaby im zakorzenić się w Bydgoszczy i znów poczuć się w mieście jak w domu.
- Drugi raz ich z rąk nie wypuszczę - zapewnia pani Angelika. - Zatrzymali się w moim domu na działce, ale zasługują na wiele więcej. Osiągną wszystko, ale muszą mieć pracę – dodaje.
Każdego, kto mógłby pomóc rodzeństwu w znalezieniu zatrudnienia, dać pracę, a w zamian zyskać zaangażowanego, młodego pracownika prosimy o kontakt mailowy: [email protected].