„Made in Poland” może być tylko przyszytym guzikiem
Wchodząc do sklepu z ubraniami, wielu z nas chętniej sięgnie po kurtkę czy spodnie z metką „Made in Poland” niż po te uszyte w Chinach czy Bangladeszu. Takie oznaczenie kojarzy nam się z lepszą jakością i uczciwą, lokalną produkcją. Niektórzy gotowi są zapłacić nieco więcej, by mieć pewność, że kupują coś z pewnego źródła.
Nic dziwnego. Azjatycka produkcja nie od dziś kojarzy nam się z marnej jakości materiałami, a także bardzo niskimi zarobkami tamtejszych pracowników szyjących odzież dla światowych marek.
Jednak – jak podkreślają eksperci – brakuje jasnej definicji, kiedy produkt naprawdę można nazwać polskim. Jak podaje Paterns, ten brak regulacji pozwala markom na nadużycia. W polskim i europejskim prawie wciąż brakuje jasnych zasad określających, kiedy produkt naprawdę można nazwać „Made in Poland” – zwracają uwagę specjaliści.
Masa nadużyć. Wystarczy, że ostatni etap produkcji odbędzie się w Polsce
W efekcie ubranie uszyte niemal w całości w azjatyckiej fabryce może zostać oznaczone jako polskie, jeśli tylko ostatni etap produkcji odbył się w Polsce. Dla przykładu, polska marka zamawia gotową kurtkę z Bangladeszu, a na terenie kraju, produkt ma wyłącznie przyszyte guziki. To pozwala już na to, by ubranie oznaczyć jako polskie.
Polacy myślą, że wspierają polską markę. Rzeczywistość bywa inna
Zdarza się też, że firmy, które przez lata budowały swój wizerunek na „polskości”, po cichu przenoszą szycie do Turcji czy Chin – czytamy w komunikacie prasowym. Kupując takie ubranie wierzymy, że nabywamy produkt wysokiej jakości i wspieramy lokalny rynek. Choć realnie pieniądze trafiają do zagranicznych fabryk.
To, jak bardzo Polakom zależy na autentycznym pochodzeniu produktów, pokazują wyniki badań. Według raportu „Patriotyzm gospodarczy AD 2025” Klubu Jagiellońskiego, aż 66% klientów uważa produkt za polski tylko wtedy, gdy został wyprodukowany w kraju i przez firmę z krajowym kapitałem.
To tam powstają polskie ubrania
Specjaliści podkreślają, że jasne zasady produkcji to nie tylko etyka, ale również kwestia gospodarcza. Kupując od lokalnych firm, realnie wspieramy rzemieślników, zakłady i społeczności.
Jak czytamy w komunikacie, polskie szwalnie – często małe, rodzinne zakłady – działają w Łodzi, Pabianicach, Zabrzu, Świdnicy, Kobyłce czy Pilźnie. To tam powstają ubrania tworzone w krótkim łańcuchu dostaw, pod ścisłym nadzorem i z dbałością o każdy etap.
- Odpowiedzialność zaczyna się znacznie wcześniej niż przy maszynie do szycia. Ważne jest, gdzie powstała dzianina, kto ją barwił, w jaki sposób została przetworzona i jakie standardy obowiązywały w całym łańcuchu dostaw. Tylko wtedy można mówić o prawdziwie etycznej produkcji – podkreśla Katarzyna Lamik, współzałożycielka marki Paterns.
„Polskie” może znaczyć różne rzeczy. Warto sprawdzić kilka informacji
Oznaczenie „Made in Poland” nie musi oznaczać, że każdy element powstał w kraju. W modzie często jest to niemożliwe – włókna czy przędze pochodzą z różnych części świata.
Dlatego kluczowa jest uczciwa informacja o całym procesie produkcji:
- skąd pochodzi surowiec,
- gdzie powstała dzianina,
- kto ją barwił i obrabiał,
- gdzie szyto gotowy produkt.
- Produkujemy w Polsce, bo tak jest nam bliżej – dosłownie i w przenośni. Znamy ludzi, którzy szyją nasze ubrania, i wiemy, jaką jakość tworzą. Wspieramy lokalne szwalnie, z którymi łączy nas zaufanie i wspólne podejście do rzemiosła. Tutaj dzianina jest barwiona, krojona i szyta – przez osoby, które naprawdę znają się na swojej pracy – dodaje Katarzyna Lamik.