1 września 1985 roku Robert Ballard odkrył wrak słynnego Titanica. Choć od 73 lat wiadomo było, w którym miejscu statek poszedł na dno, żadnemu badaczowi nie udało się wcześniej odnaleźć szczątków 5-gwiazdkowego pływającego hotelu.
Wśród pierwszych znalezisk były dwa zegarki kieszonkowe. To dzięki temu przedmiotowi świat dowiedział się, o której godzinie – dokładnie - statek poszedł na dno. Wskazówki jednego z zegarków zatrzymały się w momencie zatonięcia Titanica.
Jak zaznaczają obecni badacze – parowiec znalazł się w czarnym punkcie na Atlantyku dużo wcześniej niż przewidywał to grafik. W momencie zderzenia z górą lodową Titanic, według planów powinien być w zupełnie innym miejscu na morzu.
To m.in. dlatego skutki katastrofy były tak ogromne. Nie tylko Titanic, ale i wszystkie statki White Star Line, a także innych linii posiadały mocno ograniczoną liczbę łodzi ratunkowych, ponieważ zabierały one przestrzeń. Rejsy zaplanowane były tak, by płynące po morzu parowce znajdowały się zawsze w miarę bliskiej od siebie odległości.
W razie awarii, statek wzywał pomoc, a szalupy ratunkowe służyły tylko do transportu pasażerów tonącego okrętu – na drugi. Podczas felernego rejsu władze spółki w porozumieniu z kapitanem Edwardem Smithem postanowiły przyspieszyć podróż, by zaskoczyć cały świat i przepłynąć przez Atlantyk w niemożliwie krótkim czasie. W momencie zderzenia w pobliżu Titanica nie znajdował się zatem żaden okręt, który mógłby zabrać ewakuujących się pasażerów.
Góra lodowa, w którą uderzył parowiec była natomiast obiektem ruchomym – płynęła po wodzie. Jeśli zatem Titanic poruszałby się z planowaną prędkością, statek nie napotkałby na swojej drodze tej przeszkody. Zdążyłaby ona odpłynąć i być już w zupełnie innym miejscu.