- Jaką przedsiębiorczynią jesteś? - zapytała Joanna Czerska-Thomas Katarzynę Bosacką podczas spotkania w ramach Regionalnego Kongresu Kobiet w Bydgoszczy.
- Patrzę na współpracowników z czułością, mam względem nich niemal matczyne uczucia. Zresztą nauczyła mnie tego koleżanka z telewizji, Jolanta Kwaśniewska, z która razem zaczynałyśmy w 2006 r. Ona zawsze każdego pytała: co u pani, jak dzieci, co z psem, jak mąż. Wykazywała się zainteresowaniem i troską. Też staram się dbać o ludzi, z którymi pracuję. Niektórzy mówią, że jestem Matką Teresą polskiego spożywczaka. O sobie mówię, że jestem Matką Polką siatkarką, bo na zakupach spożywczych zrobiłam karierę. Zdarzają się w związku z tym zabawne sytuację, kiedy ludzie utożsamiają mnie z ekspertką od spraw jedzenia. Kiedyś w supermarkecie spotkałam małego chłopca. Na mój widok pobiegł do babci i krzyknął: wyjmijmy szybko te płatki czekoladowe, ta pani mówiła w telewizji, żeby ich nie jeść! Na plan programu jeżdżę często wcześnie rano, po sok pomidorowy na drogę wpadam do spożywczaka, a tam panowie kupujący alkohol. Nie raz pytali już: szefowo, a zdrowsza będzie czysta czy żołądkowa? Odpowiadam, że czysta, bo przynajmniej jest bez dodatku sztucznego barwnika.
- Jak trafiłaś do telewizji?
- Pierwsza propozycja (już kiedy Katarzyna Bosacka była dziennikarką i pisała na temat kulinariów oraz urody z konsumenckiego punktu widzenia - przyp. red.) dotyczyła prowadzenia programu dla młodych matek o dzieciach. Ktoś pomyślał, że się nadaje, bo miałam już troje dzieci. Nie chciałam, uznałam, że się na tym nie znam, że to by nie było uczciwe. Kiedy powiedziałam, czym się zajmuję w pracy na co dzień, zaproponowano mi prowadzenie programu o urodzie. I tak zostałam prowadzącą produkcji o żenującym tytule Salon urody. A potem wyjechałam do Stanów Zjednoczonych. Stamtąd pisałam. Raz do roku przyjeżdżaliśmy do Polski na wakacje. Zdziwiłam się, kiedy szłam do sklepu, żeby kupić bułki. Biorę jedną do ręki i palec wpada do środka. Szynka, kiedy leżała za ladą, jeszcze się jakoś trzymała, ale kiedy przynosiłam w woreczku kilka plastrów do domu, wypływało z niej mnóstwo wody. Zastanawiałam się, co się dzieje. Zaczęłam to badać, czytać etykiety. Okazało się, że po wejściu do UE zmieniły nam się normy, zmieniło się jedzenie. Dietetycy, których znałam, mówili mi wtedy, że nie czytają etykiet. I tak odkryłam ziemię niczyją. Powstał program Wiem, co jem. Kiedy pracowaliśmy nad drugim sezonem, to był rok 2011, poszłam na zakupy. Wyszłam z koszem wypełnionym różnymi lodami. Każde miały 1 l, ale jedne były lżejsze, inne cięższe. Każde w domu zważyłam. Jedne miały 780 g, a inne 360 g. Dziś producenci muszą pisać nie tylko objętość, ale i gramaturę, byśmy nie kupowali nieświadomie powietrza. Wtedy takie analizowanie składów i etykiet, było rewolucją. Do wielu takich rzeczy dochodziłam sama, zadając podstawowe pytania.
Piszesz, robisz program, wydajesz książki. Jak to wszystko łączysz?
Skończyliśmy nagrywać program „Bosacka daje radę”. Proszę się nie śmiać. Choć w tej sytuacji to rzeczywiście tytuł nomen omen. Jestem youtuberką, działam na Facebooku, Instagramie, jestem tiktokerką, czasem streamerką. Chcę docierać z przekazem do różnych osób, w mediach społecznościowych zauważam, ze wielu młodych naprawdę chce wiedzieć. Wykorzystuję jeden ze swoich nielicznych talentów: mam łatwość jasnego mówienia, a ludzie lubią mnie słuchać. Pokazała mi to praca w telewizji. Może to wynika z tego, że mam czworo dzieci. U nas w domu nie ma tematów tabu, a pytań padały i padają miliony.
Skąd pomysł na książkę „Obiad za mniej niż 5 złotych na osobę”?
Twardo stąpam po ziemi. Jestem prostą osobą: lubię proste jedzenie, proste rozwiązanie, proste myślenie, prostą uczciwość. Najlepiej, gdy jedzenie jest sezonowe. Nie powinno być nadęte. Znaleźliśmy się w rzeczywistości, w której wszystkim nam jest gorzej. Inflacja, niebotyczne rachunki za prąd, gaz. Robiąc zakupy dla rodziny, widać to wyraźnie. Zaczęłam gotować taniej w domu, co nie znaczy, że serwowałam ziemniaki na 500 sposobów, ale jemy mniej mięsa, za to więcej warzyw, dużo kasz. Wszystko to jest w książce, plus praktyczne porady. Wiecie, że gdy kupujecie kaszę w torebkach, za kg płacicie 8 zł, a ta sama kasza niepakowana w plastikowe woreczki kosztuje 4 zł za kg? Zaczęło się od kaszy właśnie, a może raczej od pierogów. Wrzuciłam do sieci filmik, na którym pokazuję, jak zrobić pierogi z kaszą gryczaną, twarogiem półtłustym i (obowiązkowo) smażonej na oleju cebuli. Wyszło, że porcja 10 sporych pierogów kosztuje 1,80 zł (to cena składników). Moi obserwatorzy zachwycili się filmikiem, chcieli więcej prostych, tanich przepisów. Zaczęłam katować nimi moją rodzinę. Kiedy dzieci mówiły: mamo, to jest super, chcemy jeszcze, danie trafiało do książki. Jeśli smakowały i mówiły: mamo, to może jest tanie, ale nie jest jadalne, tego przepisu w książce nie ma. Kiedy domowy budżet jest nadwątlony, rezygnujemy z wyjść do restauracji. W książce są też kulinarne podróże, m.in. do Włoch. Podpowiadam, jak zrobić pesto z orzechów włoskich i zjeść z czerstwym chlebem (to stary sycylijski sposób!). Jeśli proponuję hamburgera, to radze, by do wołowiny dodać soczewicy - bedzie taniej i zdrowiej, a smacznie. Hitem są dla mnie mielone z dodatkiem gotowanego kalafiora, jaki został z wczorajszego obiadu. Soczyste, smaczne, a mięsożercy nawet nie zorientują się, że zjedli więcej warzyw.
Jak Bosacka daje radę?
W życiu tak bywa: raz na wozie, raz w nawozie. Zawsze, nawet w niełatwych momentach, czuję dużą siłę, by iść do przodu. Nie narzekam, strzepuję z siebie, co złe, poprawiam koronę i zasuwam dalej. Nie będę ukrywać, sytuacja, jaka mnie w życiu osobistym spotkała, nie jest łatwa. Ale wszystko jest po coś. Nienawidzę niedasizmu, marazmu. Staram się więc sobie pomóc, korzystam z psychoterapii. Z najgorszego dołka można wyjść, tylko nie wolno kopać głębiej, a patrzeć do góry. Czuję ogromne wsparcie. Proszę sobie wyobrazić taką sytuację: parkuję samochód, podchodzę do parkomatu, a nagle staje przy mnie kobieta. Nie znam jej, a ona pyta, czy może mnie przytulić, mówi: bo chciałam powiedzieć, że jestem z panią! Czuję wielką siłę, dobrą energię kobiet. Dostałam mnóstwo wiadomości, kobiety piszą, że dam radę, że miały tak samo, że - głowa do góry! Mam też ogromne wsparcie rodziny, przyjaciół, znajomych. Zawsze staram się w tym wszystkim, w najgorszej sytuacji, patrzeć optymistycznie na to, co przede mną. Szklanka jest do połowy pełna. Dlaczego? Bo schudłam 14 kg. To zawsze jakiś plus. Mówiąc poważnie: najważniejsze jest to, że zauważyła, jak dużo ludzi mnie kocha, lubi, sanuje. To bezcenne. Na pewno dam radę!