Sprawa Aleksandry Walczak
Aleksandra Walczak przez wiele lat była dziennikarką w głównej redakcji „Nowości” w Toruniu, a później została odpowiedzialna za regionalny oddział tej samej gazety w Grudziądzu. Wśród lokalnych mediów zyskała przydomek „pistolet”, co nie było przypadkowe.
Walczak, choć po drugim mężu nosiła już nazwisko Poznańska, do końca swojej kariery zawodowej posługiwała się poprzednim nazwiskiem. Specjalizowała się w trudnych tematach kryminalnych i interwencyjnych. Przez lata relacjonowała m.in. proces zabójców księdza Jerzego Popiełuszki oraz sprawy związane ze światem gangsterskim.
W 2004 roku Aleksandra Walczak mieszkała w Małym Rudniku, miejscowości oddalonej o ok. 15 km od Grudziądza. Zostały jej dwa lata do przejścia na emeryturę, podczas której planowała zacząć pisać książkę. Parę miesięcy wcześniej na świat przyszedł jej ukochany wnuk. Kobieta miała dobry kontakt z synem. Dzieliła z nim także wspólne pasje m.in. do sportu.
Początek historii. Urlop w Szczyrku
W marcu 52-letnia (wówczas) dziennikarka postanowiła wziąć urlop i wybrała się na narty. Do Szczyrku udała się sama czarną skodą fabią. Jednak już po kilku dniach skontaktowała się z synem i zaproponowała mu, by dołączył do niej na ferie. Daniel, jej syn, przyjechał w góry razem ze swoim długoletnim przyjacielem. Aleksandra opuściła Szczyrk w piątek, 12 marca po południu.
Tego samego dnia, nieco później, w trasę powrotną wyjechali też mężczyźni. Nieopodal Siewierza samochody się minęły. Pasażerowie zdążyli sobie pomachać przez szybę. Wtedy Daniel po raz ostatni w życiu widział swoją matkę.
Ostatni kontakt z zaginioną. Była 50 km od domu
Wieczorem syn dziennikarki wrócił do swojego domu w Papowie Toruńskim. Po godzinie 23 zadzwoniła do niego matka, informując, że przejeżdża przez miejscowość, w której ten mieszka wraz z żoną i dzieckiem. Serdecznie pozdrowiła całą rodzinę i dodała, że do domu zostało jej już tylko niecałe 50 km.
Obiecała, że zadzwoni następnego dnia, bo była już zmęczona i niebawem odwiedzi rodzinę. Nie mogła się doczekać spotkania z wnukiem, którego nie widziała od dwóch tygodni.
Zniknięcie
W sobotę, 13 marca, kontakt z kobietą urwał się. Jeszcze wczesnym rankiem telefon Aleksandry był zajęty, jakby prowadziła z kimś rozmowę. Jej mąż, Ryszard, znany wśród lokalnej społeczności ówczesny pracownik starostwa powiatowego i były pracownik służb, twierdził, że Aleksandra nigdy nie dotarła do domu po urlopie. Dziennikarki nie było także w redakcji.
- Nie wiem, co mogło się stać. Jej służbowa komórka nie odpowiada. W sobotę albo w niedzielę mama miała przyjechać do nas odwiedzić wnuka. Biorę dzień wolnego i będę wszystko sprawdzał – powiedział dla „Nowości” Daniel Więcławski, syn zaginionej.
Warto dodać, że w 2004 roku możliwość ustalenia lokalizacji, w której telefon komórkowy logował się po raz ostatni, była znacznie ograniczona, a w tym przypadku niestety okazała się niemożliwa.
O Aleksandrze piszą lokalne media. Nikt nie wie, co się stało
W poniedziałek, 15 marca, zniknięciem Aleksandry zaczęli niepokoić się także jej współpracownicy, którzy wiedzieli, że dziennikarka nigdy nie opuściłaby pracy bez uprzedzenia. Zgłoszenie o zaginięciu Aleksandry Walczak trafiło na policję. O zniknięciu piszą także lokalne media na terenie województwa kujawsko-pomorskiego. Nikt jednak nie widział Aleksandry.
- Redaktor Aleksandra Walczak jechała czarną skodą fabią (…). Ubrana była w szarą bluzę i spodnie z dzianiny, długi czarny płaszcz ze sztucznego futra z długim włosem. W samochodzie miała czarną torbę podróżną z rzeczami osobistymi oraz szare narty DYNASTAR i buty narciarskie SALOMON koloru szarego i beżowego. (…) Jeśli ktoś ma informacje o miejscu pobytu naszej zaginionej koleżanki prosimy o kontakt z Komendą Miejską Policji w Grudziądzu lub najbliższą jednostką policji. Czekamy na sygnały również w redakcji „Nowości” – relacjonowała redakcja „Nowości” w wydaniu z dnia 16 marca 2004 roku.
Niecodzienne odkrycie w redakcji. Kobieta nagrywała męża
Niebawem doszło do przeszukania biurka dziennikarki w redakcji. W szufladzie znajdował się pozew rozwodowy, a także nagrania dźwiękowe awantur domowych, które Aleksandra musiała rejestrować już od dłuższego czasu. Najprawdopodobniej pliki miały posłużyć kobiecie jako dowód w sprawie rozwodowej, dlatego też znajdowały się w redakcji, a nie w mieszkaniu.
O tym, że małżeństwo Aleksandry się nie układało wszyscy wiedzieli od dawna. Tym razem 52-latka zdecydowała się jednak na ostateczne rozwiązanie. Było więc jasne, że kobieta celowo wyjechała aż na dwa tygodnie do Szczyrku tuż po wysłaniu pozwu mężowi. Niektórzy zastanawiali się, czy w ogóle planowała wracać do ich wspólnego domu. Gdzie zatem się udała? A także – dlaczego nie utrzymywała kontaktu z nikim? To pozostawało jedną wielką tajemnicą.
Przełom w sprawie. Znaleziono samochód zaginionej
Przełom w sprawie nastąpił kilka dni później. We wtorek, 16 marca pod dworcem kolejowym w Toruniu odkryto zaparkowaną czarną skodę Aleksandry.
Był to marzec 2004 r. a na terenie dworca, jak i w okolicy nie funkcjonował jeszcze monitoring. Wiadomo jednak, że samochodu wcześniej w tym miejscu nie było. Co ciekawe, auto odnalazł kolega Daniela Więcławskiego. Ten sam, który parę dni wcześniej był z kobietą i jej synem na nartach.
W środku znalazły się wszystkie bagaże, narty i rzeczy osobiste zaginionej. Brakowało tylko telefonu komórkowego, dokumentów i paszportu, na podstawie którego ustalono, że Aleksandra nie przekroczyła granicy.
Daniel Więcławski jest święcie przekonany, że samochód został podrzucony w to miejsce przez osobę trzecią, ponieważ zaparkowany był tyłem. Mężczyzna twierdził, że jego matka nie umiałaby zaparkować pojazdu w ten sposób, ponieważ parkowanie było jej piętą achillesową.
Dalsze ślady i poszukiwania
Samochód miał otwarty wlew paliwa, co sugerowało, że osoba prowadząca pojazd najprawdopodobniej pomyliła przycisk otwierający wlew z tym, który służy do otwierania maski lub bagażnika. Po wszystkim nie zauważyła błędu, co może wskazywać, że kierowca nie miał wcześniej doświadczenia z samochodem Aleksandry.
Samochód ponadto był cały zakurzony, przy czym wykluczono, że był to kurz z garażu przy domu dziennikarki i jej męża. Na masce auta odciśnięte były kocie łapy, których nie można było dostrzec na żadnym innym pojeździe na parkingu. To oznaczało, że odciski te pojawiły się zanim auto zostało podrzucone przy dworcu.
Czy felernej nocy Aleksandry na pewno nie było w okolicy posesji?
Do sprawy zaangażowano psy tropiące, które niestety nie okazały się pomocne. Był też odcisk palca, który nie pasował do nikogo z bliskich. Z kolei próbki gleby z opon pasowały do tej, która znajdowała się przed domem Aleksandry i jej męża.
Nie wykluczone, że ziemia była na kołach już od dłuższego czasu. Patrząc jednak na to, jak wiele kilometrów pokonała w obie strony dziennikarka, bardziej prawdopodobnym scenariuszem jest ten, że auto wróciło w okolicę miejsca zamieszkania, zanim trafiło na dworcowy parking. Wiadomo jednak, że już w trakcie poszukiwań z pewnością nie było go na domowej posesji. Ale czy było tam chwile wcześniej – tego nie wiedzą nawet sąsiedzi.
- Specjalnie nie przyglądałem się, czy jej samochód stał przy domu. Ich dom stoi w lesie i musiałbym wyjść na drogę, żeby się przyjrzeć ich posesji. A komu się chce sprawdzać po północy, czy sąsiad przyjechał czy nie – powiedział dla „Nowości” sąsiad dziennikarki.
Świadkowie twierdzą, że widzieli Aleksandrę. Miała płakać
Jak relacjonowała Justyna Mazur-Kudelska w jednym z odcinków podcastu Piąte Nie Zabijaj, wkrótce po zaginięciu Aleksandry śledczy otrzymali kilka zgłoszeń dotyczących nocy, w której zniknęła. Jedna osoba twierdziła, że widziała kobietę pijącą drinka w hotelowym barze w towarzystwie mężczyzny. Miała być w dobrym humorze. Ten trop został sprawdzony, jednak nie udało się znaleźć żadnych osób odpowiadających opisanym rysopisom.
Inna osoba widziała dziennikarkę w okolicy wiaduktu, gdzie miała rozmawiać przez telefon i płakać. Co ciekawe, pies tropiący, który wcześniej pracował nad sprawą, stracił ślad w tym samym miejscu. Niestety, nie udało się potwierdzić żadnej z tych informacji.
Akta sprawy Aleksandry Walczak obejmują dziewięć tomów. W poszukiwania zaangażowali się zarówno dziennikarze, jak i prywatni detektywi oraz jasnowidze. Ogłoszono także nagrodę finansową za pomoc w rozwiązaniu sprawy. Od zaginięcia minęło jednak 20 lat, a nadal nie wiadomo co stało się z kobietą. Jeśli Aleksandra żyje, ma obecnie 72 lata.
Źródło: Nowości.pl, Piąte Nie Zabijaj: Justyna Mazur-Kudelska